„The Alchemist’s Euphoria” – Kasabian

SONY Music, 12 sierpnia 2022

„The Alchemist’s Euphoria” – Kasabian

Wciąż uważam debiut Kasabian za jedną z moich 20 ulubionych płyt tego wieku. 18 lat później, zespół jest już uboższy o dwóch kluczowych członków z początku działalności. Chris Karloff – gitarzysta odszedł z grupy w 2006 roku, Tom Meighan – wokalista w 2020 w nieciekawych dla siebie okolicznościach. Serge Pizzorno przejął zatem na siebie rolę nie tylko lidera, którym był de-facto od dawna, ale i głównego wokalisty. Pierwszym sygnałem, że grupa wraca do aktywności była trasa z 2021 roku i nowy singiel „Alygatyr” wydany jesienią. Okres oczekiwania na pierwszy od pięciu lat album skróciły fanom kolejne przebojowe single: mocno taneczny „Scriptvre”, porywający „Chemicals” i już bardziej piosenkowy „The Wall”. Cały materiał okazał się dynamiczny i mocno podparty elektroniką. Właściwie niewiele tu oddechu – poza lekko etnicznym „Strictly Old Skool”,  wspomnianym, ładnym „The Wall” i najdłuższym na płycie, świetnym „T.U.E (The Ultraview Effect)” są jeszcze – wzorem pierwszej płyty – dwa instrumentalne, krótkie przerywniki. Dużo się tu dzieje. Pizzorno zawsze miał głowę do kręcenia kawałkami, by te dostarczały jak największych wrażeń. Teraz można odnieść wrażenie, że wyposzczony sporą przerwą, dał się ponieść jeszcze większej kreatywności. Wspomniany  „T.U.E (The Ultraview Effect)” zahacza momentami nawet o Pink Floyd z czasów „Dark Side of the Moon”. Psychodeliczne techno, klubowy rock, elektroniczne tripy, mroczne disco, beatlesowskie piosenki – to wszystko przeplata się na tym albumie na przestrzeni niespełna 39 minut. To bardzo intensywna płyta i buchająca energią. Żadnych przerw na przemyślenia, ani takie ot pogranie sobie. Zespół wrócił w wysokiej formie – pewnie jednej ze szczytowych w swojej karierze (numer 1 w UK). Cieszę się, że się wybronili. Brakowałoby mi Kasabian.