„Entering Heaven Alive” – Jack White

Third Man Records, 22 lipca 2022

„Entering Heaven Alive” – Jack White

To miała być ta akustyczna, folkowa płyta, nagrana w zasadzie w jednym czasie z elektrycznym, rockowym „Fear of the Dawn”. I jest. Ja nie mam specjalnego pociągu do muzyki źródeł, choć nie zapieram się przed nią jak przez country i szantami. Podejście Jacka White’a jest natomiast zdecydowanie ciekawe. Gra trochę jak Led Zeppelin bez prądu („A Tip from You to Me”),  albo The Beatles z końcowego okresu działalności. Dominują tu faktycznie akustyczne instrumenty, a piosenki są proste i przyjazne. W paru miejscach odzywa się jednak przekorna dusza Jacka. Taki pierwszy moment to „I’ve Got You Surrounded (With My Love)”. Efekt wah-wah, jazzowe pianino, raveowe podziały rytmiczne, no i Jack sięga tu po gitarę elektryczną. Żartobliwy w wydźwięku jest singlowy „Queen of the Bees” – to tu słyszę humor Beatlesów. Podoba mi się także budowany na pianinie i basie „A Tree on Fire from Within”. To jeden z moich zdecydowanych faworytów na tej płycie. Kolejny singiel – „If I Die Tomorow” ma już mniej powabu, choć i tu słychać gitarę elektryczną. Ciekawe podziały rytmiczne cechuje „A Madman from Manhattan”. Ale ta płyta jest generalnie dobra. Zarówno wtedy, gdy brzmią niby klezmerskie smyczki, jak i w bardziej bluesowych skalach. Czuć tutaj luz i radość grania, co nie znaczy, że nie ma też poważniejszych nastrojów („Love Is Selfish”). Ciekawie porównać jest jak daleko od elektrycznego oryginału, wypada zamykający „Taking Me Back (Gently)”. To zarazem ciekawa klamra tych dwóch wydawnictw, bo ostatnie nuty wiodą nas na powrót do początku „Fear of the Dawn”. Pojawia się oczywiście pytanie, czy wydanie w jednym roku dwóch płyt nie jest przesadą? W tym przypadku moim zdaniem wszystko gra. Obydwa wydawnictwa zyskały na spójności (pomimo ich wewnętrznej różnorodności) i absolutnie trzymają klasę. Lepiej też obcować z 40-minutowym materiałem, niż z 80-minutowym gigantem. Rozdzielenie płyt w czasie również się sprawdziło (choć to akurat nie mój przypadek), bo można było nasłuchać się „Fear of the Dawn” zanim nastał „Entering Heaven Alive”.