„Doggerel” – Pixies

Infectious/BMG, 30 września 2022

„Doggerel” – Pixies

Kolejny raz to napiszę. Byłem fanem Pixies w latach 1989-1991. Miałem nawet ich dwie pierwsze płyty na winylu, a czwartą kupiłem na CD jako jedną z pierwszych w swojej kolekcji. Ten zespół, jak żaden inny wyzwolił mnie z przygnębiająco-romantycznych czasów końca PRL’u. To od niego przerzuciłem się z wyspiarskiej muzyki na amerykańskie granie. Poczułem przypływ energii i lekkoduszności. Gdy się reaktywowali, by przez dekadę grać stare kawałki trochę byłem zawiedziony. No i w pewnym momencie odeszła Kim Deal, którą uwielbiałem za dwie pierwsze płyty The Breeders. Niemniej, gdy w 2014 roku ukazał się na płycie zestaw trzech EP’ek, pomimo totalnie złych recenzji kupiłem sobie „Indie Cindy” w wypasionej wersji LP + CD. Mnie się tam ta płyta podobała. Nie czułem się w ogóle rozczarowany. „Head Carrier” też była fajna. Dopiero na „Beneath the Eyrie” poczułem pewien spadek napięcia. O „Doggerel” wielu pisze, że z zespołu zeszło napięcie związane z własną kultowością i wreszcie grają bez napinki i przyjemnie. A mnie się wydaje, że to krytycy podchodzili do Pixies z pozycji legendy i dopiero teraz poczuli, że ten zespół niczego nie musi im udowadniać i w sumie fajnie, że nagrywa nowe płyty. Mnie z kolei „Doggerel” w ani jednym momencie nie wzruszył i nie rozradował. To album równy, solidny ale bez odrobiny szaleństwa (no może poza warstwą tekstową momentami absurdalną jak zawsze). Grupa okrzepła, ma swoje sprawdzone patenty, Black Francis śpiewa niepowtarzalnie, a Paz Lanchantin wspiera go wcale nie gorzej niż Kim. To w sumie nic dziwnego, że Black Francis po napisaniu setek fajnych kawałków nie tylko dla Pixies, ale i na swoje solowe płyty, stał się jakoś przewidywalny i błysk kompozytorskiego geniuszu lekko mu przygasł. Single wyjęte z tej płyty – „Vault of Heaven” oraz „There’s a Moon On” brzmią charakterystycznie ale nie cieszą, ani nie porywają. W gruncie rzeczy z całego materiału wyróżnia się pewnym nowatorstwem zamykający całość kawałek tytułowy, niestety zepsuty trochę solówką w samym finale. Pomimo klasycznych dla zespołu dysonansów, „Doggerel” wypada nazbyt równo. Dwanaście czwórkowych kawałków, czasem z małym minusem. Trudno się tym jarać, jak kiedyś było się fanem. Po starej znajomości postawię jednak plusy przy nieco zadziornym „Nomatterday” i słodkimi jak kiedyś „Haunted House” i „Who’s More Sorry Now?”. Dla całości też czwórka, choć lekko naciągana.