„Cool It Down” – Yeah Yeah Yeahs

Secretly Canadian, 30 września 2022

„Cool It Down” – Yeah Yeah Yeahs

Nie bardzo wiem dlaczego jeden z najpopularniejszych amerykańskich zespołów pierwszej dekady tego wieku zamilkł na prawie 9 lat. Wokalistka Karen O udzielała się co prawda solowo, ale mimo wszystko byłem tym stanem rzeczy zdziwiony. Owszem, poprzedni album („Mosquito” z 2013 r.) był najsłabszy w karierze, ale nie był przecież „klapą”. Ten powrót jest taki trochę nieśmiały, bo zespół przygotował raptem 8 nowych piosenek trwających niewiele ponad pół godziny. I cóż, nie jest to na pewno ta sama grupa, co na początku kariery. Zdecydowanie postawiono tu na melodię, elektroniczne podkłady, a nawet zelektryfikowane partie smyczkowe w wykonaniu Urban Soul. Trio kontynuuje współpracę z Davidem Sitkiem – liderem TV On The Radio, a cały materiał promował singiel z gościnnym udziałem Perfume Genius. Niemniej jakość tych nowych kompozycji jest zdecydowanie satysfakcjonująca. Można trochę odnieść wrażenie, że wycisnęli z siebie co mieli najlepszego. Dla mnie to takie trochę „Peepshow”, jeśli przełożyć YYY’s na karierę Siouxsie and the Banshees, z którymi wciąż najbardziej mi się kojarzą. Wszystko jest tu sentymentalnie dojrzałe, dopracowane, a zarazem twórcze i niebanalne. Karen O nie jest już tą kontrowersyjną wokalistką, co u progu kariery. To wręcz poważna płyta, zahaczająca o problemy klimatyczne i egzystencjalny smutek. Album otwiera singlowy „Spitting Off the Edge of the World” oparty na rozlewających się elektronicznych plamach, powolny i nieco majestatyczny. „Lovebomb” jest niemal oniryczny. Bezwstydnie ejtisowe disco dostajemy w „Wolf”, ale ile w nim zarazem uroku! Nieco mocniejszy jest „Fleez” z wykorzystanym motywem funk-rockowej legendy z Nowego Jorku – ESG. Kolejny singiel – „Burning” zbudowano na motywie granym na pianinie, który potem pociągnięty jest przez smyczki Urban Soul. To bogaty i niewątpliwie ciekawy kawałek, który mógłby spokojnie znaleźć się na płycie „Show Your Bones”. Nastrojowo-zmysłowy jest „Blacktop”. Więcej energii wnosi „Different Today”, bo finałowy „Mars” to już tylko krótkie wyznanie, dość smutne zresztą. Dobrze, że wrócili, choć dawnej pozycji pewnie już nie odzyskają. Może jedynie w sercach starych fanów.