Piotr Wolnicki (Maciej Stuhr) przyjmuje w tym sezonie imię Paweł, choć sam przyznaje, że podszyty jest grzesznym Szawłem. Ta kreacja jest najmocniejszą stroną całego serialu. Maciej Stuhr, podobnie jak jego tata – Jerzy, ma w sobie rys kogoś niebezpiecznego. Pod dowcipną, kulturalną i miłą powierzchownością ukryta jest jakaś skaza, która dzięki talentowi aktorskiemu pozwala przeobrazić się w kogoś na wzór Lectera Anthony Hopkinsa. Nie dziwi zatem, że serialowy Paweł zyskuje posadę organisty i chętnie prowadzi rekolekcje zamiast księdza. Zarazem sam zadbał o obydwa wakaty, a nauki religijne są okazją do złowienia kolejnej ofiary. Wolnicki jest w tym sezonie jeszcze pewniejszy siebie, a jego pomysły na zwodzenie świata i wiecznie tym razem poranionej Agnieszki Polkowskiej są niewyczerpane. W gruncie rzeczy to cały czas intelektualna rozgrywka pomiędzy nim a panią detektyw. Po drodze trafiają się Wolnickiemu różni ludzie pełniący rolę narzędzi do prowadzenia tejże gry. Przyświeca mu starotestamentowe chrześcijaństwo i filozofia Nietschego. Trzyma w szachu swoją żonę i ma ogromny wpływ na syna. Policja ma zasadniczo dość jego osoby i gotowa jest uznać Wolnickiego za osobę nieistniejącą. Tylko Polkowska tkwi w swoim śledczym uporze – kosztem córki, zdrowia i relacji z „Mrówą”, który w tym sezonie rozdarty jest pomiędzy nią, inną koleżanką z pracy i własną karierą. Chociaż to tylko 7 odcinków, dzieje się naprawdę wiele. Nawet miejsce akcji ulega dwa razy zmianie, a pobocznych postaci też nie brakuje. Za każdym ciągnie się jakaś historia, przeważnie trudna. Ludzie wokół Wolnickiego faktycznie są słabi i grzeszni. Ręka nadczłowieka dosięga ich nie bez kozery. Niewiele brakuje, żebyśmy sami zaczęli mu kibicować – zniesmaczeni ludzką marnością i zafascynowani jego – cóż, że chorym – geniuszem.