Nowa płyta angielskiego kwartetu dowodzonego przez utalentowaną wokalistkę i gitarzystkę Danę Margolin ukazała się w maju, ale na nasz rynek trafiła dopiero cztery miesiące później. Dobrze, że w ogóle, choć np. w Empiku wciąż jej nie ma. Dla mnie to drugi album zespołu, choć w ogóle – według różnych rachub trzeci, a nawet szósty. Kto tęskni za poetyckim pazurem PJ Harvey, znajdzie tu wiele dla siebie. Te piosenki są nieco szorstkie, ale jednocześnie niewątpliwie ładne. Trudno nie wierzyć Danie, gdy takim łamiącym się, czasem zdesperowanym, innym razem gniewnym głosem wyśpiewuje swoje teksty – na przykład, że nie chce być kochaną („Birthday Party”). Porridge Radio nie jest post-punkowym zespołem, choć wygodnie byłoby im taką łatkę przypiąć. Ich piosenki bywają łagodne i nastrojowe jak singlowe „End Of Last Year”, czy „Rotten”, która bynajmniej nie ma nic wspólnego z wokalistą Sex Pistols. Pamiętajmy, że ich największy przebój z przełomowej płyty „Every Bad” nosiła tytuł „Sweet”. Piosenki Porridge Radio potrafią też podnosić na duchu, niczym songi Arcade Fire („U Can Be Happy If U Want To”, ale też „I Hope She’s OK 2”, czy nawet „Splintered”). Czasem Dana śpiewa nisko niczym Nico, ale nuty w tle nie są tak lodowate jak u Velvetowej „Femme Fatale”. Ta płyta jest w ogóle poruszająca swoim urokiem. Mnóstwo tu ładnych nut, pięknie poprowadzonych partii i zapadających w serce słów. Czasem można się zwyczajnie wzruszyć – choćby przy takim „Jealousy”. Swoje robią gościnne smyczki, trąbka i organy, bo Porridge Radio to zasadniczo rockowy skład. Zrobione trochę w stylu lat 80. „The Rip” przypomina piosenki Kim Wilde i Blondie. Kończący album utwór tytułowy to w zasadzie prosta piosenka ze wsparciem gitary akustycznej grającej dwa akordy i prosto snującego się klawisza. Całość bardzo dobrze pasuje na finał. Naprawdę szkoda byłoby przegapić taką płytę. Szczerą, emocjonalną, zagraną z wyczuciem, szczerze zaśpiewaną. Dla mnie to kolejny mocny kandydat do 10 najlepszych płyt mijającego roku.