Choć ten film miał premierę pod koniec listopada 2021 roku, to w Polsce można go oglądać dopiero w tym roku, odkąd weszła do nas platforma filmowa Disneya. Pierwszy odcinek zobaczyłem od razu, a na dwa pozostałe szukałem czasu, bo to jednak prawie 8 godzin dokumentu. Rzecz pokazuje świetnie zmontowany zapis prac zespołu ze stycznia 1969 roku, które miały zakończyć się pierwszym od 1965 roku koncertem The Beatles przed publicznością, w dodatku z nowym materiałem. Pomysł ewoluował w trakcie sesji. Grupa już prawie wybierała się do Afryki na koncert w antycznych ruinach, a w końcu skończyło się na jednym singlu („Get Back/Don’t Let Me Down”) i słynnym półgodzinnym występie na dachu 30 stycznia. Ale dla każdego fana The Beatles ten 3-odcinkowy film jest prawdziwym rajem. Zacznę od jakości, która sprawia, że czujemy się bardzo blisko tamtych wydarzeń. Niemal przeszkadza dym z papierosów. To naprawdę bardzo intymny dokument. Widzimy i słyszymy bardzo osobiste momenty. Niektóre z nich nabrały dodatkowego ciężaru, jak np. słowa Paula, gdy George opuścił sesję, a John się spóźniał, co zostało skwitowane „I zostało ich tylko dwóch” plus ten wytrzymany wzrok McCartney’a, jakby z lekkimi „świeczkami w oczach”. Kolejna sprawa, to niesłychana muzykalność zespołu. Ta sesja nie tylko obrodziła w materiał, którym obdzielili dwie ostatnie płyty, ale też stanowiła przegląd stylistycznych ciągot i sympatii. Panowie sięgali zarówno po standardy, ale też nawiązywali do nowych rzeczy, jak choćby do ciekawego brzmienia zaczynającego wówczas Fleetwood Mac. Można wręcz odnieść wrażenie, że Wielkiej Czwórce większą frajdę sprawiało granie cudzych kawałków i muzyczne żarty, niż praca nad nowymi nagraniami. Pomimo napięć i presji Beatlesi tryskali humorem i trudno uwierzyć, że przed nimi praktycznie ostatni wspólny rok. Niech za dowód świadczy scena, w której Lennon tańczy z McCartney’em rockandrolla. Owszem – Paul jest wymagający, George ma dość upominania jak ma grać (stąd dezercja z sesji na pewien czas), Lennonowi towarzyszy non stop nieintegrująca się z resztą Yoko Ono, a Ringo nie ma czasu, bo w lutym zajmie się produkcją filmu. W tle czai się też spór o nowego managera. To wszystko zapowiada kryzys, ale na pewno nie odnosi się on do talentu i siły zespołu, który wymyślił w krótkim czasie tyle nowych, świetnych kawałków. Paradoksalnie album „Get Back” nie powstał. Prędzej (od lutego do sierpnia 1969 roku) dopracowano materiał na „Abbey Road”, a pierwotny repertuar planowany na „Get Back” w opracowaniu Phila Spectora wyszedł jako ”Let It Be” i nie spodobał się Paulowi. Dopiero stosunkowo niedawno wydano materiał w wersji bliskiej sesji ze stycznia 1969 roku jako „Let It Be – Naked”.i w specjalnej wersji albumu z ub. roku Sam koncert na dachu studia Apple najpierw został przełożony o jeden dzień z powodu pogody, a w przeddzień niemal odwołany przez Paula, który wolał lepiej się do niego przygotować. Ostatecznie Panowie postawili na spontaniczność i zagrali pięć nowych utworów, z czego większość dwa razy. Policja interweniowała, ale – jak wynika z filmu – nie do końca prawdą jest, że przerwała koncert. Kto by śmiał przerwać Wielki Beatlesom, którzy grają za darmo na potrzeby filmu… Naprawdę wzruszyłem się tym „serialem”. Dla mnie jest genialny. Z całego serca dziękuję Peterowi Jacksonowi, że zdjął klątwę z tego materiału, przekonał Paula, Ringo i wdowy pozostałych członków, by wrócić do archiwum i pokazać ten niezwykły dokument światu.