„Free LSD” – OFF!

Fat Possum, 30 września 2022

„Free LSD” – OFF!

Supergrupa na scenie hard core’owej to raczej kuriozalne zjawisko, a jednak amerykański OFF! spełnia wszelkie kryteria dla takiego miana. Zespół powstał w 2009 roku dość przypadkowo, przy okazji sesji zespołu Circle Jerks. Wokalista Keith Morris (znany też z Black Flag), dogadał się z producentem nagrań (Dimitri Coats – na co dzień w Burning Brides), że założą nowy zespół. Do pomocy wzięli sobie basistę z Red Kross i perkusistę z Rocket From The Crypt. W takim składzie nagrali dwie szybkie, dobrze przyjęte płyty jako OFF!. Potem nastał czas przerwy, pracy nad filmem, nagrań z Circle Jerks, a w końcu zmiany składu. Morris i Coats namówili do grania basistę …And You Will Know Us By The Trail of Dead (Autry Fulbright II) i perkusistę grającego m.in. z Thundercat (Justin Brown). W sesji do trzeciej płyty wziął także udział gościnnie saksofonista Jon Wahl. Można było zatem spodziewać się zmian stylistycznych i generalnie nowego otwarcia. Album „Free LSD”, nagrany dla nowej wytwórni Fat Possum, to wyraźne rozszerzenie formuły stylistycznej (ale też czasowej, bo kilka nagrań ma tu więcej, niż 2 minuty, choć też żadne nie dochodzi do 3). Oczywiście wciąż jest punkowo, jakkolwiek nie brak tu delikatnych wstawek elektronicznych no i kochającego wolność saksofonu. Utwory zasadniczo lecą bez przystanku. Ledwo ściszą jeden, zaraz wchodzi z impetem kolejny. To trochę jak w Trail of Dead, któremu nowe OFF! sporo zawdzięcza. Wybrany na singla „War Above Los Angeles” to dobry reprezentant tego, co teraz grają. Jest dość mocno, ale nośnie, z tymi pomrukami elektronicznymi w tle. Morris jest wciąż w świetnej kondycji wokalnej. Absolutnie przekonujący jest w swej konkretności „Kill To Be Heard”. Za to następujący po nim przerywnik „F” to pierwszy tak wyraźny sygnał, że z odrobiną szaleństwa również grupie do twarzy. To głównie robota Coatsa, który bawi się elektroniką i gościnnego udziału Wahla. Saksofon podbija też zagrany bardzo „do przodu” „Invisible Empire”. Jednym z moich faworytów jest „Circuitry’s God” ze ślizganiem się  gitary, trochę jak u Killing Joke. Po nim wchodzi bardziej majestatyczny „Ignored”, który zaraz jednak nabiera punkowego tempa i wigoru. Kolejna literka – „L” kryje dodatkową porcję improwizacji. Generalnie „literkowe”, instrumentalne kawałki odnoszą się do tytułu „Free LSD”. Mnie te wstawki się podobają. To dość oryginalne rozbijanie punkowej jazdy. Pozwalają na naładowanie akumulatorów przed kolejnymi gromami, galopadą i wybuchami energii. Ciekawie pokombinowany jest „Peace of Conquest”. Zdecydowanie przekonuje mnie też szybki kawałek tytułowy ze skandowanym, choć lekko „rozmazanym” hasłem Free LSD! W niego wchodzi ostatnia saksofonowo -elektroniczna zabawa na zamknięcie płyty. Aż trudno uwierzyć, że całość to raptem 38 minut. Wrażeń wystarczy z pewnością na dłużej.