„Rytm Harlemu” – Colson Whitehead

Wydawnictwo Albatros, 2022

„Rytm Harlemu” – Colson Whitehead

Najnowsza powieść twórcy głośnej, zekranizowanej „Kolei podziemnej”, to jak dotąd najlżejsze dzieło Whiteheada. Przy czym owa „lekkość” wynika z opozycji do naprawdę poważnych dwóch poprzedniczek i przyjęcie tym razem formy refleksyjnego kryminału. Nie brak tu mocnych momentów i krwawych rozgrywek, ale czuć pewien narracyjny dystans, który łagodzi ich odbiór. Czarna społeczność przeżywa niemniej kolejne upokorzenia, a główny bohater musi wielokrotnie przekraczać granicę psychicznego komfortu. Ray Carney jest drobnym biznesmenem. Prowadzi sklep z wyposażeniem wnętrz – głównie meblami. Czasem bierze też coś w komis od swojego kuzyna Freddiego, z którym wychowywał się w dzieciństwie. Ojciec Raya żył na bakier z prawem i zyskał uznanie w półświatku. Jednym z jego kumpli był  ex-żołnierz – Pepper, który poznał smak krwi na japońskich wyspach. To on wraz z Freddiem weźmie udział w napadzie na hotelowy sejf, z którego towar będzie miał upłynnić Ray. Sprawę skomplikuje fakt, że jednym z hotelowych łupów był przedmiot należący do kobiety miejscowego bosa gangu. Akcja powieści dzieje się w tytułowym Harlemie na początku lat 60. W tle gra jazz, blues i rock and roll. W dzielnicy wybuchają zamieszki na tle rasowym. Bohater nie chce kłopotów, ale też dobrze wie, że nie zapewni lepszego życia swojej rodzinie, jeśli nie zaryzykuje. Płaci łapówki i haracze, współpracuje z kim się da i powoli osiąga sukces. Do czasu, aż jego kuzyn nie zwiąże się z niejakim Linusem – synem bardzo bogatej i wpływowej rodziny z holenderskimi korzeniami. Ta historia to trudne balansowanie pomiędzy złem i mniejszym złem, a zarazem ciężka walka o utrzymanie się na powierzchni. Tu nie ma śledztw, ani zagadek jak w klasycznych kryminałach. To bardziej powieść obyczajowa tocząca się w świecie na granicy prawa i szemranych interesów. Jest w niej nuta sentymentu za dzielnicą, której już nie ma i za czasami młodości, które zawsze są ważne i wyraziste. Ray Carney nie wybierał swojego losu, ale gdy życie dawało mu wybór, nigdy się nie poddawał i dbał o swoich bliskich lepiej, niż oni o niego. Proza Whiteheada jest jak zwykle bardzo żywa i plastyczna. Dawny Harlem ożywa. Akcja toczy się zrywami, ale napięcie nigdy całkiem nie spada. Może jestem trochę rozczarowany, analogicznie jak podczas lektury „Miedziaków”, ale to raczej kwestia punktu odniesienia. „Kolej podziemna” była wybitna, „Rytm Harlemu”, nawiązując do tytułu, jest raczej do potupania nóżką.