Występ tria prowadzonego przez McCravena na tegorocznym OFFie nie oczarował mnie specjalnie. Jednak płyta „In These Times”, wydana kilka tygodni później, przypominała mi o sobie co i raz. Trafiła do podsumowań najlepszych płyt roku, nie tylko w zestawieniach jazzowych. Okazała się też jedną z najlepiej sprzedających się płyt w dystrybucji nieocenionej Sonic Records. Muzyka uprawiana przez urodzonego w Paryżu, ale mieszkającego i tworzącego w Chicago muzyka, pełna jest wolności i swobody w posługiwaniu się inspiracjami muzycznymi. To oczywiście jest jazz, ale zapewniam, że spodoba się także tym, którzy nie słuchają muzyki improwizowanej, ale cenią np. world music, muzykę ilustracyjną, czy post-rock. Ten ostatni gatunek narzuca się choćby z racji udziału w sesji gitarzysty Tortoise – Jeffa Parkera. Kompozycje tworzone na przestrzeni siedmiu lat, w trakcie których Makaya pracował m.in. nad twórczością Gila Scott-Herona i nagraniami z wytwórni Blue Note, są podsumowaniem zbieranych doświadczeń i refleksji. Pomimo, że artysta ma na swoim koncie już kilka płyt, wydawanych systematycznie od 2015 roku, to właśnie ten album może uchodzić za jego opus magnum. Gra tu nie tylko na perkusji, ale też na wibrafonie, sitarze, tamburynie i odpowiada na sampling oraz syntezator. Jest też jak zwykle producentem nagrań i przede wszystkim ich kompozytorem. 11 utworów zebranych na płycie niesie ze sobą wiele liryzmu, ciepła, wzruszeń, ale też piękna i dobrej energii. Szybko wpada w ucho ładny temat z singlowego „Dream Another”, ale równie urocza jest też „Lullaby” oparte na węgierskiej kompozycji, której współautorką jest jego matka Agnes Zsigmondi (warto tym miejscu dodać, że ojciec Stephen to również poważany jazzowy perkusista). „The Calling” to krótkie, nostalgiczne spotkanie harfy i trąbki. Singlowy „Seventh String” wzbogacają instrumenty smyczkowe, ale podkłady perkusyjne są szybkie i połamane jak w kawałkach drum’n’bass. Radosny nastrój wprowadza z kolei etniczno-funkowy „So Ubuji”. Dla odmiany pianino rywalizuje z bluesową gitarą w „The Knew Untitled”. Szkoda się wszak ograniczać i zamykać gatunkowo. Płytę kończy lekkie „The Title” z dęciakami na pierwszym planie. Namawiam do spotkania z tą muzyką – zwłaszcza tych, którzy nie lubią jazzu. Można się mile zaskoczyć, ale przede wszystkim zrelaksować, wypocząć i otworzyć na przyjemne doznania.