Nie rzucałem się na nową płytę Ofelii, choć w sumie miała od początku dobrą prasę. Znalazła się też w paru podsumowaniach na polską płytę roku. Oczywiście fakt, że przy „8” pracował Kuba Karaś miał dla mnie znaczenie, ale przecież nie kupiłem nawet jego drugiej płyty z Roguckim. Tak naprawdę przełomem było puszczenie mi przez córkę kawałka „Samuraj”. Styl dobrze znany, w duchu dark wave/electro, ale wykonanie przekonujące. Utwór ten promował zresztą album teledyskiem i jako singiel. Cała płyta liczy w sumie 9 nagrań, z czego jedno to krótkie Intro, przechodzące w utwór „Bolesne kości”, który wyszedł na singlu tuż przed premierą całego albumu. I ten początek płyty jest obiecujący, zwłaszcza dla kogoś, kto lubił The Dumplings. Iga Krefft, liderka Ofelii, rywalizowała zresztą z Justyną Święs na planie filmu „Piosenki miłosne”. Ciekawe jest poprowadzenie wokalu w „Bolesnych kościach” – lekko rapowe, inne niż w pozostałych piosenkach. Problemy, jak dla mnie są w środkowej części płyty. Utwory „Ariwederczi”, „Słony Kiss” i „Zakochana w bicie” nawiązują do synth-popu lat 80., ale w sposób kojarzący się raczej z Anną Jurksztowicz, czy Zdzisławą Sośnicką. Przy czym można wyłapać tu też wstawki niczym z Whitney Houston, czy Lady Gagi, co samo w sobie nie jest złe, ale nie pasuje mi pod względem wokalnym. Gdy jednak zaczynam mieć Ofelii dość, przychodzi kawałek „Ona Tańczy Sama” wykonany z udziałem Julii Wieniawy i znów czuję się zainteresowany. Nie zawodzą także dwie ostatnie piosenki. Finałowy „Niebieski chłopiec” to rzecz trochę w stylu Rojka. Dość ciekawe są teksty na tej płycie. Bardzo kobiece i jakby z premedytacją naiwne. Przeważnie o relacjach uczuciowych (niezbyt udanych) lub ich braku. Trzecia płyta zespołu Ofelia, prowadzonego przez Igę Krefft, aktorkę znaną z popularnych seriali, nie jest oryginalną pozycją na naszym rynku, ale w sumie się broni. Na pewno muzycznie, nad czym czuwał w roli producenta Kuba Karaś. Ja bym z tego wykroił obiecujący mini-album, ale i tak wstydu nie ma.