Alexander Giannascoli znany jako (Sandy) Alex G, a teraz już tylko Alex G. to dość intrygująca postać na amerykańskiej scenie niezależnej. Jego różnorodne zainteresowania muzyczne, realizowane m.in. u boku Franka Ocean’a łącza się z kulturą DIY. Pisze piosenki, gra na gitarze, śpiewa i produkuje płyty. „God Save The Animals” powstawało mozolnie z racji uporczywego poszukiwania przez Alexa jak najlepszych i najciekawszych brzmień. Odwiedził z tego powodu całą masę studiów nagraniowych w Nowym Yorku, Filadelfii, New Jersey i Maine. Zaprosił też paru znajomych muzyków i dwie wokalistki. Album odniósł spory sukces, trafiając do podsumowań najlepszych płyt roku Billboardu, NME, Rolling Stone’a i Pitchfork’a. Dla kogoś, kto nie spotkał się wcześniej z twórczością tego Pana, muzyka na „God Save The Animals” może być zbyt nieokreślona, by móc się do niej odnieść. Przetworzone elektronicznie wokale, dość tradycyjne tempa, nawiązania do Toma Petty, psychodeliczne ozdobniki i sporo tekstów na temat wiary w Boga – to trudne do poskładania elementy. A jednak po pewnym czasie ten album zaczyna funkcjonować własnym życiem, a piosenki zaczynają w nas grać. Jest tu klimat Stephena Malkmusa i Becka, ale też szaleństwo i frywolność Flaming Lips.
Zaczyna się o tyle zaskakująco, że w „After All” śpiewa wokalistka folk/coutry – Jessica Lea Mayfield. To ładny numer, z ciepłą aranżacją, takie trochę jakby złagodzone „Sympathy For The Devil”. Zaraz po nim dostajemy singlowy kawałek „Runner” – najbardziej tradycyjny w całym zestawie, bliski twórczości przywołanego Toma Petty & Heartbreakers. Z rozklekotanym pianinkiem, perkusją i gitarą. Takie dość tradycyjne granie kontynuuje „Missing”, w którym śpiewa gościnnie Molly Germer. To już prawie Bob Dylan z akustyczną gitarą. Moją uwagę przykuwa za to od razu „S.D.O.S.” z intrygującym tekstem „God is my designer. Jesus is my lawyer” i kataryniarską melodią zagraną z udziałem pianina i paru przeszkadzajek. Równie oryginalny jest kolejny kawałek, z elektronicznymi efektami, zniekształceniami i krótkim tekstem „My teacher is a child with a big smile no bitterness”. W „Ain’t It Easy” gitary momentami brzmią jak w Sonic Youth, przy czym to raczej ciepły kawałek. Singlowy „Cross The Sea” to jeden z moich faworytów – psychodeliczno-etniczny z przetworzonymi wokalami, a zarazem zaskakującymi odlotami w jakieś kosmiczne brzmienia. Nastrój ten jest kontynuowany przez pierwszy singiel „Blessing”. Tu znów dostajemy ciekawy tekst „Every day is a blessing as i walk through the mud If I live like the fishes I will rise from the flood”. Po tych ekstrawagancjach przychodzi znów dość zwyczajnie zagrany utwór, wzbogacony nawet w delikatną partię skrzypiec. „Immunity” ma w końcówce jazzowy posmak. Mroczne dźwięki nawiedzają z kolei „Headroom Piano”. Singlowy „Miracle” to prawie The Byrds ze smyczkami. Całość kończy najbardziej zespołowo zagrany ”Forgive” z zapadającym znów w pamięć tekstem: „ Forgive yestarday, I choose today. No stories, no mirrors, I choose. We built castle upon castle upon castle upon air. Forgive yestarday I choose today. I choose”. Alex G to artysta osobny. Niby znajomy, a przecież z każdym krokiem bardziej zaskakujący. Dla mnie to dopiero drugie spotkanie z jego twórczością, ale na pewno nie ostatnie.