„Fabelmanowie” – reż. Steven Spielberg

USA, 30 grudnia 2022

„Fabelmanowie” – reż. Steven Spielberg

Można na „Fabelmanów” spojrzeć dwojako. Jak na kolejny hołd dla kina i magii filmowego świata, w dodatku złożony przez reżysera niezwykle zasłużonego dla świata iluzji i niezwykłych opowieści. Ale jednocześnie jest to także historia rodzinna z jej blaskami i cieniami. Historia zaczyna się w momencie, gdy w 1952 roku Państwo Fabelmanowie zabierają synka pierwszy raz do kina, w dodatku na – nomen omen – „Największe widowiska świata”. Choć ojciec (Burt – Paul Dano) tłumaczy chłopcu jak powstaje obraz filmowy, to scena katastrofy pociągu przerasta dziecko. Ratunkiem jest kupno zabawki – kolejki elektrycznej – i nakręcenie amatorską kamerą własnej, małej katastrofy. Mały Sam z jednej strony może zapanować nad światem swoich przeżyć, a jednocześnie odkrywa pasję filmową. Jego matka (Mitzi – Michelle Williams) rozumie Sama, bo również nosi w sobie pierwiastek artystyczny. Dla ojca, który jest inżynierem i wkrótce zrobi karierę w stawiającym pierwsze kroki świecie komputerów, film to tylko zabawa, a kręcenie obrazków – przyjemne hobby. Burt pomaga synowi rozwijać pasję, ale to matka ją naprawdę docenia. Chłopiec kręci z wiekiem kolejne filmiki i każdy kolejny pozwala mu odkryć nowe elementy. Najpierw są to kwestie czysto techniczne, ale  gdy jako nastolatek dokumentuje rodzinny piknik, sprawa staje się poważniejsza. Spielberg puszcza oko do widza nawiązując być może do „Powiększenia” Antonioniego, ale przede wszystkim pokazując wagę filmu jako takiego. Chłopiec podczas montażu odkrywa coś, czego nie dostrzegał w realnym życiu. Coś co wkrótce rzuci się cieniem na jego rodzinie. Szkolny film o wagarach pozwoli mu z kolei załatwić sprawy osobiste, związane z nękaniem go przez niektórych uczniów za jego żydowskie pochodzenie. To kolejne uwznioślenie sztuki filmowej. I znów – poza światem uchwyconym na taśmie, śledzimy życie Sama i jego doświadczenia z dorastania w Kalifornii z połowy lat 60. Losy Fabelmanów są ciekawe same w sobie i wzbudzają emocje (samo nazwisko nie przypadkiem zawiera opowieść). Świat filmu ciekawe je eksponuje, mówiąc jednocześnie sporo o Spielbergu jako reżyserze. Bo przecież wielokrotnie widzimy o ile ciekawiej i głębiej taśma filmowa pokazuje różne zdarzenia. Szkolny kolega nie potrafi pogodzić się ze sobą ukazanym na filmie Sama – wykreowanym i podziwianym. Dziewczyna, na której mu zależy, nagle zupełnie inaczej go postrzega, podczas gdy wcześniej ani jego słowa ani gesty nie były w stanie tyle wskórać. W swoistym sądzie pomiędzy racjonalnością (karierą ojca-inżyniera), a wrażliwością (załamaniem emocjonalnym matki -artystki) Spielberg stara się wyrównywać szale. Przy okazji tego filmu udała mu się jeszcze jedna sztuka – stworzył też dzieło zabawne i ciepłe. Lubię jego kino, ale dawno aż tak go nie doceniłem.   

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×