„Every Loser” – Iggy Pop

Atlantic Records, 13 stycznia 2023

„Every Loser” – Iggy Pop

Od dawna zastanawiam się nad potrzebą i sensem „gitarowego czadu” uprawianego powyżej pewnego wieku i występów krewkich, scenicznych emerytów. Gdy oglądałem w Katowicach Iggy Popa byłem przerażony tym jak wyglądał i poruszał się po scenie, ale nie miałem cienia zarzutu dla jego wokalu i tego jak zabrzmiał zespół. Podczas słuchania płyty „Every Loser” trudno o refleksje dotyczące kondycji fizycznej i tego typu spraw, jednak tak samo trudno nie odnieść wrażenia, że takie „Frozen”, czy „Neo Punk” śpiewa przecież 75-letnia legenda. Wspierający go rockmani też są już dobrze po 50-ce. Oczywiście ja sam lubię słuchać różnych odmian rocka, a jestem urodzony jeszcze w latach 60. Odnoszę wrażenie, że od pewnego momentu rozwoju artystycznego, Iggy Pop przestał wnosić cokolwiek do muzyki gitarowej, natomiast całkiem dobrze było jego głosowi w otoczeniu innych nut. Bardzo podobała mi się np. płyta „Free”. Z kolei zupełnie nie rozumiałem efektu płytowego reaktywacji The Stooges. Zrobiony z liderem Queens of the Stone Age „Post Pop Depression” był w gitarowej formule doskonałą kropką nad i. Wydany właśnie album, jest kolejnym powrotem do gitarowej formuły, w czym pomagają Popowi muzycy wielkich, ale niemłodych już zespołów jak Jane’s Addiction, Red Hot Chili Peppers, Pearl Jam, Guns’N Roses, czy Foo Fighters. Efekt jest połowicznie zadowalający. Jest energia, są emocje, jest wciąż świetny wokal. Ale pomimo młodego producenta (Andy Watt), znanego ze współpracy nie tylko z dziadkami pokroju Ozzy Osbourna, ale też młodych gwiazd popu, niektóre dźwięki rażą. Te solówki, ten impet, wyciskanie potu, wzruszające klawisze – jakoś mnie dystansują. Raz, że to wszystko już było – dwa, że dawno temu. Sam Iggy Pop nagrywał tego typu muzykę w latach 80. i 90. Wtedy można było mówić o powrocie punkowego króla, ale dziś? Nawet jeśli niektóre kawałki bronią się nieźle w swojej kategorii, to powstaje pytanie, czy warto było kolejny raz moczyć się w tej rzece? Co ciekawe, spokojniejsze utwory – w stylu „New Atlantis”, albo „Morning Show” obok ładnej melodii mają też dość archaiczne brzmienie. Mam wrażenie, że Iggy’emu lepiej byłoby nagrywać z całkiem młodymi artystami. Z tymi nieco młodszymi od siebie, chcąc nie chcąc odcina kupony i powtarza stare śpiewki. Szkoda na to jego głosu i charyzmy.