Wiem, że ze świecą szukać w naszym kraju miłośników kanadyjskiej grupy Metric. Grali u nas raz jeden – w 2018 roku, już po wydaniu poprzedniej płyty „Art of Doubt” (recenzja z tego wydarzenia była jednym z moich pierwszych wpisów na tym blogu). Mam prawie wszystkie ich płyty na CD (siedem na osiem). Słuchając „Formentery”, która przez krótką chwilę była dostępna w Empiku na początku tego roku, odczuwam satysfakcję, że postawiłem na „dobrego konia”. To ósma płyta zespołu i chyba najlepsza. Zebrała świetne recenzje i doskonale się jej słucha. Emily Haines (znana również z grupy Broken Social Scene) oraz Jimmy Shaw napisali naprawdę dobre utwory. Dwa z nich (tytułowy i „Enemies of the Ocean”) wzbogaciły – co ciekawe – partie budapesztańskiej orkiestry (The Budapest Art Orchestral). Materiał jest mniej surowy i gitarowy, niż poprzednia płyta. W kwestii akcentów aranżacyjnych bliżej jej do najsłynniejszej dotąd płyty „Fantasies” a nawet do „Synthetica”. To niby nic nowego, ale zrobione jest z pasją, talentem i energią. Płytę rozpoczyna przeszło 10-minutowy singiel (!) „Doomscroller”. O dziwo, ten czas wcale nie przeszkadza w przyswajaniu jego dynamizmu, ciekawych przejść i zmieniających się barw. No i ten basowy pomruk w tle! Mniej rozmachu, ale sporo chwytliwości ma drugi singiel „All Comes Crashing”. Z kolei najłatwiej wpada w ucho i najlepiej sprawdza się w pląsach trzeci numer wybrany do promocji – „What Feels Like Eternity”. W tej mierze może z nim konkurować jedynie najbardziej imprezowy na całym wydawnictwie „False Dichotomy”. Słuchając takich piosenek można sobie przypomnieć zdradzieckie single The Cure – „Let’s Go To Bed”, czy „The Walk”. Trudno odrzucić przy nich poczucie radości i ogólnej swobody. Z kolei „Oh Place” kojarzy mi się z ostatnimi dokonaniami Yeah Yeah Yeahs. Ale są tu też bardziej nowo-romantyczne chwile, jak choćby w zamykającym numerze „Paths In The Sky”. To jeden z najładniejszych generalnie utworów zespołu. Od czasów Blonde sprawdza się formuła nowofalowego grania z kobiecym, zmysłowym ale też mocnym wokalem. Koledzy wiedzą, że nie powinni przymulać solówkami, a sekcja powinna grać czasem do tańca. Z kolei klawisz może czasem rozmarzyć, a czasem tylko wprowadzać odpowiednią pulsację. Metric ćwiczy tę formułę od lat, ale pierwszy raz z tak dużym powodzeniem.