Niewiele jest krajów i nacji, które intrygują i wzbudzają sympatię, tak jak Czechy i Czesi. Nie wyobrażam sobie, żebym sięgnął po książkę „Belgia”, albo „Dania”. Także z wszystkich naszych sąsiadów trudno mi wybrać kogoś, kto by mnie w jakimś większym stopniu intrygował i ciekawił. Pewnie – warto poznać wszystkich. Jeżdżąc po Europie poznaję kolejne kraje, ich historię i kulturę. Ale na myśl o Czechach pojawia się u mnie błogi uśmiech. Pamiętam swój pierwszy wyjazd z przyjaciółmi na zachód – w roku 1991. Podróż zaczęliśmy od przystanku w Pradze i po powrocie właśnie tam najbardziej chciało mi się wrócić. I wracałem. Przełom lat 80 i 90 to było także czytanie Hrabala, Kundery, Havla, Pavla, Seiferta – i oczywiście związanego z Pragą Kafki, oglądanie Formana i Menzla, a potem Zelenki, słuchanie Laury a Jeji Tygri. Aleksander Kaczorowski jest wytrawnym bohemistą. Pisał już o Pradze, Hrabalu, czy Havlu. Jego najnowsze dzieło próbuje ukazać czeskiego ducha i naturę poprzez historię, kuchnię, religię, sztukę, a nawet gospodarkę. Oprócz dziejów i atrakcji Pragi wskazuje inne godne uwagi miasta, miasteczka i regiony. Umiejętnie zachęca do kultu picia piwa, przesiadywania w gospodach i mniejszych przybytkach, oddając atmosferę biesiad i stylu obsługi. Podaje sporo śladów na temat Kafki, Hrabala i innych ikon kultury. Rozprawia się z kwestią czeskiego ateizmu i swoistego samozadowolenia. W sprawach polityczno-gospodarczych sięga nawet po wydarzenia z pierwszej połowy ub. roku. Sporo miejsca poświęca też czeskiemu językowi, którego zabawne dla nas brzmienie jest jednym z elementów postrzegania tych, którzy się nim posługują. Wbrew obrazkowi na okładce, Kaczorowski nie dotyka w zasadzie tematu sportu i to jest jednak pewien minus tej książki, bo nie da się oddzielić czeskiego ducha od hokeja, czy też piłki nożnej. Podobać się może wyciąganie wniosków kulturowych z wydarzeń historycznych, które są tu niewątpliwie ciekawie przedstawione. Właściwie wypadałoby przeczytać takie kompendium wiedzy o innych krajach i narodach, tyle, że brak impulsu, jaki w przypadku naszych południowo-zachodnich sąsiadów automatycznie się rodzi – i to pomimo nie najlepszej przecież wspólnej historii.