Skończyły się czasy KRÓLA, nastał swojski Błażej. Zwabiony sukcesem komercyjnym płyty „Dziękuję (bardzo)” (wreszcie czołówka listy OLIS) i popularnością jaką przyniósł mu udział w Męskim Graniu, Król przygotował płytę bezwstydnie łatwą i niebezpiecznie weselną. Kto jeszcze pamięta jego osobliwą poetykę pierwszych solowych płyt, ubraną w nietypowe aranże z pogranicza nowej fali i new romantic, nie ma już czego słuchać na nowym wydawnictwie. Zgodnie z tytułem otrzymujemy tym razem produkt popularny, z prostymi bitami, jakich nie brak w muzyce biesiadnej i otwarcie swojską, rodzimą aurą. Oto Błażej je z polską rodziną lody na patyku, opiera dłoń na ojcowskim ramieniu Piotra, przytacza zdarzenia z wesołej wizyty w domu i zachęca do słuchania piosenek zawartych na „tym doskonałym kompaktowym towarzyszu”. Pod krążkiem „powinny znajdować się kanapki” z ogórkiem. Sam Błażej je kromkę zwykłego chleba bez niczego. Ta analiza treści i obrazków z okładki wyjawia nowa prawdę o Królu, który chce być teraz blisko nas i śpiewać oraz grać proste piosenki.
Po wokalnym intro wchodzi bit rodem z lat 80 wraz z efektami aranżacyjnymi tej specyficznej dekady – mnie kawałek „Nic nowego” najbardziej kojarzy się z przebojami Fleetwood Mac z czasów „Tango In The Night”. Jak już poczujemy ten feeling, zabawa trwa przy „Nieco głębiej”. Ja się krzywię, zagryzam wargi, ale jeszcze daję radę. No bo przecież w tekście jest o dziurze w zębie, o czym nie śpiewa się przecież często. Ale finałowe dialogi w duchu „O nic się nie martw” to już ciężki fragment. Całkiem słodko-plastikowo jest we wstępie do singlowego „Przyszedłem tu…”, a po chwili zaczyna się partia Quebonafide… i co ja mam powiedzieć? Wszystko czego nie lubiłem w latach 80. wybrzmiewa tu na prawo i lewo. W kolejnym singlu „Miałem już nie tańczyć” przypomina mi się scena krajowa dominująca w programie telewizyjnym „Koncert życzeń”. Te bębny w stylu Kombi z czasów płyty „Nowy rozdział”, romantyzm późniejszych boysbandów… nie jest łatwo nawet się przy tym uśmiechać. Kiedyś Kury popełniły płytę będącą pastiszem disco polo, ale to nie jest pastisz. Wiem, że Król lubi taką muzykę, po prostu. A jednak zaprosił na ten album Piotra Roguckiego („A teraz tylko…”) i Artura Rojka („Będę żałował”), jakby wciąż dzielił swój gust z nieco inną sceną. Bo i teksty nie są przecież zbyt oczywiste. Ja zaczynam się przekonywać do Błażeja dopiero na poziomie „Prawdy”. Z singlowych hitów bardziej podoba mi się „10 lat” z absolutnie dramatycznymi wokalami (także Iwony Król), ale pociągającą melodią. Końcówka płyty bardziej przypomina klimat „Dziękuję (bardzo)”, ale tu też nie brak motywów niczym z kanałów telewizyjnych Polsat, czy Viva z końca minionego wieku. Dobrze, że całość kończy się udanym „Za tatusia i mamusię”. Niemniej cały album stanowi dla mnie wyzwanie i wydaje mi się, że Król zrobił nim zbyt śmiały krok. Czuję się tą pozycją bardziej rozczarowany, niż rozbawiony.