Kres naszej cywilizacji przyjdzie nagle, twierdzą twórcy serialu „The Last of Us”, a agonia będzie trudna i bolesna. To natura wypowie nam wojnę. Pasożytnicze grzyby na skutek ocieplenia klimatu przełamią kolejną barierę i rozsieją się po ludziach, zamieniając ich w prymitywne, zabójcze organizmy. Nasz świat zostanie zainfekowany i praktycznie przestanie istnieć. W realiach serialowych katastrofa nastąpiła na początku XXI wieku, a obecnie niedobitki ludzkości, w zamkniętych strefach liczą na przetrwanie. Joel (Pedro Pascal) przetrwał, ale ostatnie dwie dekady uczyniły z niego bezwzględnego, zaadaptowanego do okrutnych warunków osobnika. To jemu zostaje powierzona misja przeprowadzenia nastoletniej dziewczyny – Ellie (Bella Ramsey), która pomimo zakażenia nie zachorowała – do kontrolowanego przez ruch oporu (Świetliki) ośrodka medycznego. Stawką jest lekarstwo – zbawienie. Po obejrzeniu pierwszego odcinka miałem w nocy koszmary. Widziałem chore dzieci, a zarażeni atakowali mnie w drodze z pracy do domu. Nikomu nie mogłem ufać, a chciałem też ustrzec przed śmiercią swoich bliskich. Do kolejnych odcinków siadałem zatem z pierwotnym lękiem, który narastał wraz z przywiązywaniem się do bohaterów. Pewnego rodzaju ulgą były odcinki z pobocznymi wątkami, jak choćby o dwóch samotnych mężczyznach, którzy w niewielkiej oazie znaleźli spokój i miłość, czy retrospekcja z życia Ellie i jej przyjaciółki. Nie są to bynajmniej lekkie fragmenty, ale presja strachu panuje w nich mniejsza, a emocjonalny przekaz pozbawiony jest brutalności, jaka znamionuje większą część akcji. Relacje i osobowości dwójki głównych bohaterów są niewątpliwie mocną stroną tej historii. W postaci Joego widzimy westernowego twardziela, ale przecież wiemy skąd wzięła się jego twardość i rozumiemy co musi dziać się w jego głowie w trakcie podróży. Z kolei Ellie jest prawdziwym promykiem nadziei. Nie tylko z racji jej zadziwiającej odporności fizycznej, ale też (a właściwie przede wszystkim) siły mentalnej. W tym przerażającym i bezwzględnym świecie pozostaje gadatliwą nastolatką, pasjonatką komiksów i zeszytowych żartów. W niej także jest tęsknota zrodzona z samotności i straty, ale jej źródła poznajemy dużo później. Ellie jest tą „dzielną dziewczynką”, tyle że pyskatą. Ponieważ serial jest adaptacją gry komputerowej, „trup ściele się w niej gęsto”, a wartość życia jest chwilowa. Ale nie brak tu ciężkich scen i moralnych dylematów. Jak zabić zarażone dziecko? Jak nie ulec pokusie bezpieczeństwa? Jak zaufać nieznajomemu? Do czego można się posunąć w imię woli przetrwania? To nie są oczywiście nowe pytania, czy wyzwania, ale nikt nie myślał, że trzeba będzie się znów z nimi mierzyć. Ten serial porusza wizją upadku, który niczym wojna oddalił od nas wygodę, spokój i uśmiech. Kolejny raz musimy definiować człowieczeństwo. A jednocześnie ocenić własną siłę ducha, gdy w dramatycznym finale stajemy wobec dylematu: dobro, czy miłość? Niby wiele części tej układanki jest już znana i przyswojona, a jednak „The Last of Us” daje popalić.