Zwycięzca tegorocznego rozdania Oskarów (aż 7 statuetek w tym niemal same najważniejsze) to film z rzędu tych, które wyżej cenią krytyce, niż widzowie. Na seansie, w którym uczestniczyłem nie brakowało trzaskania fotelami i wychodzenia z kina w trakcie filmu. Nie brakowało też śmiechu i rozbawionych min po seansie. Niewątpliwie do nowego filmu duetu Kwan/Scheinert należy się mentalnie przygotować. To raczej szalone kino w duchu produkcji Terry Gilliama i efektami na miarę Matrixa, niż epickie dzieło o ważnych sprawach. Przy czym tematyka, pomimo szokującej niemal formy, błaha nie jest. Oto chińska rodzina, która prowadzi pralnię. Jedyna córka jest lesbijką. Główna bohaterka – Evelyn (znana choćby z „Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok” Michelle Yeoh) zawiodła swoich rodziców, a teraz mając ojca pod swoją opieką wciąż przeżywa wstyd, choćby za córkę, która nie ma chłopaka tylko dziewczynę. Gdy rodzina Wangów stawia się w urzędzie skarbowym, urzędniczka (w tej roli Jamie Lee Curtis), wytyka nieścisłości w rachunkach. Niejako z litości daje czas do końca dnia na wyjaśnienie błędów. Dalsza akcja to już szalone przeskoki w czasie i przestrzeni, walki, pojedynki i słowne dramaty, których bohaterami są głównie członkowie rodziny Wang, ale też wspomniana urzędniczka skarbowa. Generalnie chodzi o światy równoległe i przeżywanie dylematów życiowych na różne sposoby. Evelyn, która jak wynika z rachunków przedstawionych w urzędzie prowadzi różnego rodzaju działalności, odkrywa niejako w sobie kolejne potencjały i możliwości. Jednocześnie rozlicza się ze swojego życia – relacji z ojcem, mężem i córką. Tu wszystko jest możliwe i dzieje się niemal równocześnie. Przeskoki są gwałtowne i nie do końca kontrolowane. Widza atakują zmieniające się dynamiczne sceny, a w nich zwariowane kreacje, wcielenia i scenografie. Nie brak tu absurdalnych i niesmacznych elementów, które mogą wprawiać w konsternację. Kwan i Scheinert co chwila przekuwają balon snobizmu i Oskarowych oczekiwań. Nawiązują zabawnie do innych dzieł filmowych, nie kryjąc pod tym jakichś szczególnych jak się wydaje przekazów. Ten film przede wszystkim zaskakuje formą i ogólnym przesytem. Nie dziwię się, że niektórzy „odpadają”, bo pomimo niewątpliwie uniwersalnej treści (któż z nas nie myśli sobie np. „a co by było gdybym?”), ten film wymaga dystansu i specyficznego poczucia humoru. Dostajemy już na wstępie żartobliwe, autorskie wprowadzenie, a na koniec typowe dla niewybrednych komedii popsute ujęcia. No, zabawa na całego!