„Memento Mori” – Depeche Mode

Columbia, 24 marca 2023

„Memento Mori” – Depeche Mode

Jeśli byłeś w wieku nastolatka fanem zespołu, który staje przed perspektywą końca kariery, to czujesz nagle przemijalność świata tego. Tytuł „Memento Mori” oznacza wtedy – uważaj, robisz się coraz starszy, a twoi dawni idole odchodzą w niebyt. Może już nigdy nie będziesz mógł czekać na ich nową płytę? Gdy okazało się, że Depeche Mode będzie grać bez Fletchera i dokończy pracę nad płytą, poczułem dawną ekscytację. Odliczałem dni do konferencji w Berlinie, do wydania pierwszego singla, a wreszcie premiery płyty. Rzuciłem się też do czytania recenzji i wywiadów. Przez pierwsze dwa dni nie słuchałem niczego poza „Memento Mori”. Poczułem się fanem, jak w 1986 roku, gdy – także w marcu – wyszło „Black Celebration”. Oczywiście filtruje się tę nową muzykę przez wspomnienia, nastroje i oczekiwania. Singiel „Ghosts Again” już od jakiegoś czasu siedział mi w głowie i po pierwszych odsłuchach płyty jako jedyny wybrzmiewał uporczywym echem. Charakterystyczny rytm, niby taneczny, a jednak nie bardzo, zgrabnie pociągnięte wokale i wyraźnie syntezatorowy motyw główny. No ale całość otwiera drugi singiel „My Cosmos Is Mine”, utrzymany nieco w stylu „Cover Me” – ostatniego singla ze „Spirit”. To minorowa pieśń, z pomrukami i basami, pełzającymi dźwiękami, napisana jako ostatnia, już po ataku Rosji na Ukrainę. To taki wprowadzacz w raczej ponury klimat. Zaraz po nim dostajemy jednak Kraftwerkowy w stylu „Wagging Tongue” (ten klawiszowy motyw niczym w „Europe Endless”), który został włączony do obecnego repertuaru koncertowego. To jedyna piosenka stworzona wspólnie przez Gore’a i Gahana. Co zaskakujące, Gore aż cztery utwory na tę płytę napisał z liderem nieco zapomnianego zespołu The Psychedelic Furs (który niedawno się reaktywował). Niejaki Richard Butler umiejętnie wpisał się w styl i ducha Depeche Mode. No i to on jest współautorem hitu „Ghosts Again”. Mało depeszowy jest „Don’t Say You Love me”, ze smyczkami i elegancko-zbolałym wokalem Gahana. Co innego zimno-falowy „My Favourite Stranger”, utrzymany w duchu „Delta Machine”. Na nowej trasie wykonywany jest „Soul With Me’, jedyny kawałek zaśpiewany tylko przez Gore’a. To kolejna majestatyczna ballada, z anielskimi niemal akcentami i rozwinięciem z pogranicza R&B. Jednym z moich faworytów jest z kolei utwór „Before We Drown” napisany przez Gahana ze wsparciem długoletnich nieoficjalnych członków zespołu: Petera Gordeno i Christiana Eignera. Otwiera on długi, mocny finisz płyty. Bo utwór „People Are Good” (znów kojarzący się z Kraftwerk – tym razem z „The Robots”) ma w sobie coś ze swojego klasycznego pobratymca „People Are People”. Ładny, mieniący się dźwiękami jest „Always You”. Zaskakuje gitarowymi dźwiękami „Never Let Me Go” – serio, tak jeszcze gitary nie brzmiały w nagraniach tego zespołu. Stoi za nimi James Ford – producent i członek Simian Mobile Disco. Płyta kończy się podobnie, jak zaczyna – od nieziemskich dźwięków, smutku i rozbudowanych podkładów, które narastają w końcówce, niemal jak w finale „Sierżanta Pieprza”. Swoje dwa grosze dorzuciła do niego współproducentka – Marta Salogni. Oczywiście można powiedzieć, że to już płyta zespołu z ciężarem lat i trudnych doświadczeń, stworzona w ponurych czasach i wzdychać z tęsknotą za dawnym, rozpierającym energią stylem. Nie dajcie się zwieść opiniom, że tyle tu powrotów do lat 80. Jest tu wszystko tylko nie lata 80. Ale mnie ta płyta cieszy, jak dawno żadna inna. Bo w ogóle powstała, bo jest dobra, bo jest w niej co odkrywać i zawiera motywy, które wchodzą z czasem. Bo pomiędzy muzykami jest znów przyjaźń i chęć grania. A we wkładce wymowne zdjęcie dwóch członków zespołu i trzech rzucanych cieni. Od śmierci Fletchera nie da się przecież uciec. Niestety, wybite na krążku litery DM, to już tylko Dave i Martin.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×