„Niebezpieczni dżentelmeni” – reż. Maciej Kawalski

Polska, 20 stycznia 2023

„Niebezpieczni dżentelmeni” – reż. Maciej Kawalski

Świat zakopiańskiej bohemy z początku XX wieku zawsze wydawał mi się intrygujący. Niewielka, stylowa miejscowość u podnóża Tatr, gromadziła wielu artystów, wśród których prym wiódł na pewno Witkacy. To on nadawał temu miejscu szalonej aury i właśnie od „pobojowiska” po imprezie u niego zaczyna się ten film. Witkacy (Marcin Dorociński), Bronisław Malinowski (Wojciech Mecwaldowski), Joseph Conrad (Andrzej Seweryn) i Tadeusz Żeleński (Tomasz Kot) jako jedyni dożyli ranka po upojnej nocy. Tadeusz Żeleński jeszcze bez „Boya”, bo ten człon nazwiska znajduje w tym filmie swoją fabularną genezę. Piątym mężczyzną, którego ranek zastał w willi Witkiewicza jest denat z przestrzeloną dwukrotnie piersią. Panowie nie są w stanie skojarzyć wydarzeń ostatniej nocy. Wszystko wskazuje, że to z racji zażycia halucynogennego pejotlu zaserwowanego przez gospodarza. Zanim bohaterowie ogarną myśli, do willi zapuka austriacki żandarm. Trzeba będzie poświęcić dwie rzeźby autorstwa Augusta Zamoyskiego, by uśpić czasowo jego wścibskość. Panowie rozdzielają się następnie na dwa zespoły, by przeprowadzić śledztwo w sprawie nieboszczyka. Szybko okazuje się, że tej nocy w Zakopanem doszło do zabójstwa doktora Tadeusza Żeleńskiego… W „Niebezpiecznych dżentelmenach” (debiucie Macieja Kawalskiego) mamy próbę stworzenia „szalonej komedii”, która kojarzy w jednym miejscu (Zakopane) i czasie (rok 1914 jeszcze przed wybucham Wojny Światowej) wielkie postacie świata kultury, ale i polityki. Poza wspomniana czwórką spotykamy tu m.in. Karola Szymanowskiego, Artura Rubinsteina, Zofię Nałkowską, ale też Józefa Piłsudskiego z jego strzelcami oraz Lenina z Nadieżdą Krupską. Akcja płynie wartko bazując na myleniu Żeleńskiego z hochsztaplerem udającym francuskiego markiza (Boya de Maupassanta). Poza tym gra toczy się o pieniądze przeznaczone na wyprawę Witkacego i Malinowskiego do Australii, które tajemniczo zniknęły nocą z biurka. Nieźle się to ogląda, choć wciąż towarzyszył mi niedosyt – trochę jak w odniesieniu do dekoracji, które musiały udawać Zakopane sprzed wieku. Czasem można odnieść wrażenie, że przerysowuje się tu coś z gruntu przerysowanego, i że za dużo grzybów w barszcz. Nie śmiałem się, ale też nie nudziłem. Podobała mi się zasadniczo gra głównych aktorów – najmniej Dorocińskiego, który miał jednak najtrudniejsze zadanie. Doceniam rozmach, choć wystarczyłoby jak dla mnie skupienie się na intrydze imprezowo-kryminalnej wokół głównej czwórki postaci. No i szkoda, że to wszystko – poza górami – wygląda jak dekoracja Teatru Telewizji, bo dziś już trudno o prawdziwe zakopiańskie plenery.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×