„Plastic Eternity” – Mudhoney

Sub Pop, 7 kwietnia 2023

„Plastic Eternity” – Mudhoney

Mudhoney się nie starzeje. Ich płyty wciąż są gęste, brudne i dowcipne. Od wydania wzorcowego „Every Good Boy Deserves Fudge” upłynęły 32 lata, a kwartet z Seattle nie traci animuszu i nie zmienia swojego psycho-punk-grunge’owego stylu. Zresztą od dłuższego czasu znów nagrywają dla Sub Popu. „Plastic Eternity” zarejestrowali w zaledwie 9 dni w swoim rodzimym mieście, a jedynie mastering powierzyli chicagowskiej legendzie – Bobowi Westonowi znanemu z Shellac. Zespół wsparł też Johnny Sangister, który poza grą na dodatkowej gitarze i organach, udzielała się w chórkach, ale przede wszystkim jest współautorem kilku nagrań. Warto docenić choćby pierwszy singiel „Almost Everything” który ma rozbudowaną partię rytmiczną i może kojarzyć się z dokonaniami kosmiczno-psychodelicznego Black Mountain. Także „Cascades of Crap” zawiera powiew z międzygwiezdnej przestrzeni. Numer jest bardziej otwarty, niż cięty. Od zabawnych organowych efektów i tajniackich wstawek zaczyna się „Flush the Fascists”. Drugi singiel – „Move Under” to w zasadzie Mudhoneyowy klasyk, dla fanów muzyki z czasu flanelowych koszul. Najdłuższe na płycie „Severed Dreams in the Sleeper Cell” jest wolniejsze, z lekkim klawiszem w tle. „Here Comes the Flood” zdecydowanie odtwarza patenty sprzed lat i przypomina mi styl grania z czasów komercyjnego ataku na „Piece of Cake” (1992). Zaraz po nim dostajemy dwuminutowe, punkowe „Human Stock Capital”. Potem jest żartobliwe „Tom Herman’s Hermits” i kolejny zwrot ku wolnej psychodelii w postaci „One or Two”. To kolejny kawałek współtworzony przez Sangistera – swoją drogą kwartet pierwszy raz dopuścił do komponowania kogoś spoza składu. Trzeci raz ma to miejsce w „Cry Me an Atmospheric River”, w którym słychać echa popisów gitarowych w stylu Jimi Hendrixa. Płytę kończy singlowy „Little Dogs”, który stanowi z kolei ukłon w stronę Iggy Popa. Nie czekałem na nową muzykę Mudhoney, ale pięć lat przerwy wystarczyło, by chcieć ich znów posłuchać. Cenię ten kwartet za ich niezłomność stylistyczną, za poczucie humoru i łączenie staroświeckich organów z brudnym garażowym brzmieniem gitar. Do tego głos Marka Arma jest tak ujmująco zawadiacki. Aż sam czuję się młodszy, gdy ich słucham.