Trzy poprzednie powieści Twardocha: „Król”, „Królestwo” i „Pokora” czytałem Żonie na głos. „Chołod” też zacząłem, ale jeszcze przed połową lektury usłyszałem, że ta książka jej się nie podoba, że język okropny, bohater odpychający, a historia nie wciąga. Zarzuty poważne. Ja ich jednak nie podzielałem i spokojnie doczytałem rzecz do końca. Co więcej, uważam, że to kolejna naprawdę dobra powieś Twardocha – przejmująca, ciekawa i niebanalna. I nie to, że nie rozumiem Żony, bo dobrze wiem, co ją raziło, ale mnie widać łatwiej pewne rzeczy znosić. „Cholod” ma konstrukcję mieszaną. Zaczyna się jak opowieść autora z realnego świata, w którym poznaje niezwykłą starszą żeglarkę, która zabiera go w trudny rejs po północnych, lodowych morzach. Kobieta (Borghild) daje „Twardochowi” dzienniki jego nieżyjącego krajana ze śląskich Pilichowic – niejakiego Konrada Widucha – w którym opisuje on swoje życie z perspektywy jachtu „Invincible” uwięzionego w lodach latem 1946 roku. Konrad Widuch wspomina dom rodzinny (tu są pewne nawiązania do „Pokory”), służbę w pruskiej marynarce wojennej, drogę do bolszewizmu, czasy wojny 1920 roku przeciw polskim Panom, miłość z rewolucjonistką Sofie, czystki stalinowskie lat 30. rozstanie z rodziną, aresztowanie, tortury i zesłanie do łagru. Potem ucieczkę, podróż przez syberyjskie bezkresy, aż do tajemniczego Chołodu – osady plemiennej, o której świat nie słyszał, a która dała Konradowi Widuchowi schronienie na wiele lat. Po drodze jest cierpienie i śmierć, walka o przetrwanie i pogarda dla człowieka. Jest też okrutna Rosja – z jej naturą, państwowością i mentalnością. Niektóre fragmenty przypominały mi też lekturę podróżniczych historii sprzed lat – zwłaszcza „Tajemniczą wyprawę Tomka” – tyle, że Szklarski pisał powieści dla młodzieży, a tu mamy świat sowieckich praw, a życie jest pasmem bólu i upodlenia, a nie przygód. Twardoch prowadzi opowieść językiem kulturowo zmieszanym, żywym i ekspresyjnym. Jakby ten język jako jedyny nie chciał zamarznąć i zastygnąć na wieki. Czy Konrad Widuch wydostał się z Rosji? Czy jego bliscy, którzy uciekli przed terrorem do Norwegii, przeżyli? Czy Chołod istniał? Czy istniał Siewier, na którym bohater widział kholuty? Czemu Borghild wciągnęła „Twardocha” w tę historię? Ta powieść naprawdę angażuje i intryguje – poza tym, że niejednokrotnie wzburza i przeraża. Ta historia nie jest dla dziewczynek, że tak sparafrazuję Lecha Janerkę. Ale „Królestwo” też nie było, a jednak moja Żona tamtą książkę pokochała, a „Chołodu” nie chciała. To też daje do myślenia.