To naprawdę niezwykłe, że Yo La Tengo istnieje i nagrywa nieprzerwanie od połowy lat 80. Ja zacząłem ich słuchać dekadę później, zaczynając od płyty „Electr-O-Pura”. Obecne trio gra ze sobą od 1992 roku, a liderujący duet: Ira Kaplan – Georgia Hubley od samego początku w 1984 roku. Ja wiem, że Stonesi grają znacznie dłużej, ale ile niezależnych grup, nagrywających dla małych wytwórni, przetrwało tyle czasu? Wydany w tym roku „The Stupid World” powstał w czasach izolacji, bez gości (wyłączając muzyka, który w dwóch piosenkach zagrał na francuskim rożku), bez zewnętrznego producenta. Zespół sam wszystko ogarnął – nawet większość zdjęć z oprawy graficznej. Muzyka Yo La Tengo, odkąd pamiętam to połączenie sonicznych, gitarowych transów, z ciepłymi prostymi piosenkami na pograniczu folk-rocka i lo-fi. Raz śpiewa Ira, a raz Georgia. Nowy album otwiera gęsty, gitarowy numer, wciągający w swoje zakamarki przez ponad 7 minut. Fani Sonic Youth będą szczęśliwi. Ciekawe, że w tytule odnosi się ten kawałek do Sinatry i że wyszedł na trzecim singlu. Udostępniony jeszcze w ub. roku singiel „Fallout” to już bardziej konwencjonalne granie, niespieszne – w duchu podejścia zespołu do czasu, któremu daje po prostu płynąć. Generalnie materiał na ten album powstawał w ramach zespołowych jamów, uprawianych we własnym studiu bez jakiejkolwiek presji. Zamiast koncertów trio grało sobie nowe numery, pracując nad ich kształtem. Teksty Ira Kaplan napisał w zasadzie na końcu. „Tonight’s Episode” to znów szybszy, nerwowy rytm i czająca się energia, która do końca pozostaje jednak w ryzach, ujarzmiana m.in. delikatnymi dźwiękami gitary akustycznej. Trzeci singiel (właściwie drugi) to pierwszy wokalny udział Georgii. Sielski, lekki i prosty. Nastrój ten kontynuuje „Until It Happens”, tyle, że z dodatkowymi, akustycznymi partiami rytmicznymi. Spokojny, ale lepiej korzystający ze wzmacniaczy jest „Apology Letter”. Rockowy zapał powraca wraz z „Brain Caspers”. Gitarowe sprzężenia prowadzą przez ponad 7 minut utwór tytułowy. Końcowy „Miles Away” to oniryczne pożegnanie, z delikatną wokalizą Georgii. Numer wycisza i odrealnia elektronicznymi efektami. Trudno skojarzyć, że to ten sam zespół, co w otwierającym „Sinatra Drive Breakdown”. Siedemnasta płyta Amerykanów jest po prostu kolejnym dziełem w wypracowanym dawno stylu. Zarazem dobrze oddaje ducha czasów, w jakich powstał. To trwanie w sobie, w określonej przestrzeni, w oderwaniu od świata zewnętrznego zdominowanego przez lęk, frustrację lub gniew. Yo La Tengo gra nie zważając na przemijający czas, niepokoje i stres.