Muzyka disco wciąż potrafi kusić i czarować. Kolejni artyści odwołują się do brzmień z końcówki lat 70. i starają się jak najlepiej oddać brzmienie i ducha tamtej muzyki. Jessie Ware już na poprzedniej, bardzo chwalonej płycie „What’s Your Pleasure?”, sięgnęła po dyskotekowe tempa i patenty. Udana współpraca z Jamesem Fordem i artystami pokroju Shungudzo Kuyimba, Daniel Parker, czy Clarence Coffee Jr. została tu powtórzona. Dodatkowo Jessie skusiła do współpracy Stuarta Price’a, który ma swoim koncie doświadczenia z takimi tuzami jak Madonna, Pet Shop Boys, New Order czy Kylie Minogue. Kylie to także znajoma samej Jessie i stąd jej wokal w otwierający numerze tytułowym obok choćby Roisin Murphy. Wydaje się, że „That! Feels Good!” skazane było na sukces i taki niewątpliwie odniosło – świetne recenzje i wysokie miejsca na listach przebojów w Europie, ale i Top 20 w USA. Płyta zaczyna się mocno, z odpowiednim rytmem, dęciakami i chórkami. Przy singlowym „Free Yourself” nie da się usiedzieć. Nawet bez dyskotekowej kuli i obcisło-śmiałych strojów chce się wyjść na parkiet. Podobnie przy pozostałych dwóch kawałkach promocyjnych: „Pearls” i „Begin Again”. Pomiędzy nimi jest pościelowo-bajeranckie „Hello Love”. Funkowy bas i rytmiczne „przeszkadzajki” niosą „Beautiful People”. Tu też są dodające mocy dęciaki oraz chórki. W tle nastrój jak z nocnego klubu, gdy wieczór dopiero się rozkręca i wszyscy szukają jeszcze okazji do lansu. „Freak Me Now” przypomina mi disco w stylu Roisin Murphy. Bardzo rytmiczne wokale i mocno wybita warstwa rytmiczna. „Shake The Bottle” bazuje z kolei na bardziej narracyjnym wokalu, blichtru jednak i tu nie brakuje. Z kolei „Lightning” kojarzy się bardziej z latami 80, więcej tu syntetycznych brzmień i pogłosów. Album kończy kawałek w stylu Janelle Monae. Raczej zmysłowy, niż taneczny. Jessie Ware nie jest dla mnie artystką z topu, ale muszę przyznać, że tej płycie trudno cokolwiek odmówić (poza oryginalnością). Jak dla mnie, to jej najlepsza rzecz, jaką dotąd nagrała.