Kiedy studiowałem nie bywałem na imprezach studenckich. Wychodzi na to, że nigdy nie byłem na koncertach organizowanych przez uczelnie z myślą o studentach. Omijały mnie czasy darmowych występów Kultu, T.Love, Strachów na Lachy i Pidżamy Porno. Ale teraz moje dzieci studiują i w sumie kusząca była perspektywa darmowego obejrzenia paru wykonawców. Formuła imprezy była nowa (totalny eklektyzm gatunkowy i współpraca z Miastem), szyld także („Lublinalia”) i miejsce imprezy (tereny zielone Browaru „Perła” – głównego sponsora wydarzenia). Odpuściłem pierwszy dzień, gdy oprócz debiutantów grał zespół poniżej mojej tolerancji. Zrezygnowałem też z kolejnego koncertu Kultu, bo występował zaraz po zespołach z pogranicza hip-hopu i trapu, jakich słucha tylko mój Syn. Z całej oferty zdecydowałem się na wykonawców jakoś już sobie znanych, albo potencjalnie interesujących. Przede wszystkim przyciągnął mnie koncertowy powrót The Dumplings.
The Dumplings
Po nagraniu trzech udanych płyt i zrobieniu imponującej kariery (jak na polski electro-pop), duet The Dumplings postanowił zrobić sobie dłuższą, bliżej nieokreśloną przerwę. Ja ich widziałem tylko raz, w 2014 roku na głównej scenie Openera. Po zawieszeniu działalności, obejrzałem z przyjemnością Justynę Święs w kinowym filmie „Piosenki o miłości”, a Kubę Karasia śledziłem z perspektywy jego współpracy z Piotrem Roguckim, ale i pracy dla innych artystów (Ofelia, Julia Wieniawa). Justyna pracowała nad solową płytą, ale jakoś jej nie widać. Za to pod koniec tamtego roku została mamą.
Czy The Dumlings wrócił? Na pewno na kilka koncertów, ale czy przystąpią do nagrywania nowej płyty, to jeszcze się okaże. Występ w Lublinie duet (choć wspierała ich na scenie sympatyczna perkusistka) zbudował wyłącznie no polskich piosenkach. Tym samym rzadko sięgał do swojego debiutu, z którego wykonał na otwarcie akustyczną wersję „Nie słucham” i jako trzeci kawałek – przebój „Betonowy las”. Ciekawy był image sceniczny zespołu utrzymany zasadniczo w czerwieni i czerni, jak okładka ich ostatniej płyty. Zaskakująca była pisownia nazwy The Dumplings na tyłach sceny, stylizowana na jakieś black-metalowe grupy. Justyna z czasem porzuciła czerwoną skórzaną kurtkę i została tylko w czarnym kombinezonie. Gdy Kuba odłożył gitarę po otwierającym numerze, zabrzmiała z całą mocą elektroniczna oprawa przeboju „Raj”. Już od tego momentu można było być spokojnym o nagłośnienie. Wszystko grało jak trzeba. Głos Justyny nie gubił się za dźwiękiem, basy miło dudniły, a syntezatory iskrzyły wielobarwną elektroniką. Najwięcej entuzjazmu wzbudził – co było do przewidzenia – przebój „Kocham być z Tobą”, który poleciał mniej więcej w połowie występu. Z drugiej płyty pojawił się też dośpiewany przez publiczność „Kto zobaczy”. Najczęściej jednak zespół sięgał po płytę „Raj”. Było zatem „Przykro mi”, „Frank”, „Ach nie mnie jednej” i na zakończenie „Tam gdzie jest nudno ale gdzie będziemy szczęśliwi”, w którym swoją partię wokalną ma także Kuba Karaś. Justyna przeważnie tylko śpiewała, ale kilka razy cofała się za swój syntezator. Prowadziła skromną, ale miłą konferansjerkę. Jedyna niespodzianką w repertuarze był przypomniany z początku kariery utwór „Lśnienie” nagrany do audiobooka ze słynną powieścią Stephena Kinga. Nie było specjalnie nowych aranżacji. Ludzie chcieli więcej, ale zespół nie wrócił na scenę, pilnując się line-upu.
Kacperczyk
Tatę Kacperczyków poznałem zanim on poznał Dorotę i zanim słynni już bracie przyszli na świat. Po znajomości śledzę zatem karierę Kacperczyków. Sukces zapewnił im przekaz tekstowy zgrabnie opisujący świat dwudziestolatków, miks hop-hopu z muzyką alternatywną, przebojowa aparycja no i kontrakt z megapopularną wytwórnią SBM. Lada chwila ukaże się ich trzecia płyta „Pokolenie końca świata”, z której ukazał się już singiel „Moje najlepsze lata”, który w Lublinie zagrali chyba pierwszy raz na żywo. Częścią scenografii był wymowny „Pan Dymiący Wulkan”, który będzie towarzyszył promocji nowego wydawnictwa.
Jednak set na „Lublinaliach” bracia Kacperczyk oparli na „Kryzysie wieku wczesnego”. Z debiutanckiej płyty „Sztuki piękne” zaprezentowali tylko słynny kawałek „Iggy”, który parę lat temu dotarł do przywołanego w nim Iggy Popa. Maćkowi (wokal, gitara) i Pawłowi (perkusja) towarzyszyło dwóch kolegów grających na basie, klawiszach i okazjonalnie na trąbce (choćby we wspomnianym „Iggym”). Panowie wyszli na scenę niczym skład Blues Brothers. Czarne garnitury, białe koszule, krawaty – zabrakło tylko kapeluszy, no i buty mieli sportowe. Dopiero w połowie setu bracia porzucili marynarki i poluzowali krawaty, co było w pełni zrozumiałe, patrząc na podskoki Macka i pracę przy perkusji „Pana Pawła”. Kacperczykowie czuli się na scenie wyjątkowo dobrze. Wracają do koncertowania po zimowej przerwie i po pracy nad nowa płytą. Lublin znają od dziecka, a publiczność potraktowała ich jak prawdziwą gwiazdę. Niektórzy nie kryli, że przyszli tylko na nich. W pierwszym rzędzie zapatrzone fanki, nieco głębiej część publiki SBM Label. Pamiętam jak rok temu na Orange Festival rządzili w namiocie.
To jest naprawdę pokoleniowy zespół. Ludzie z nimi śpiewają, utożsamiają się z refleksjami i poglądami. Jest tu i nuta chłopięcego romantyzmu, luzu ale i niezgody. Zagrali oczywiście swoje sprawdzone hity jak „Brejdaki”, „Artysta z ASP”, tytułowy „Kryzys wieku wczesnego” czy „Sebiksy” (z Julią Wieniawą z taśmy). Trudno nie docenić tego, jak dobrze trafiają w gust i mental młodych ludzi. Co prawda gitary słychać tu mało, ale nie można nie docenić starań, by trapowej publiczności zaproponować jednak jakieś nowe nuty i dźwięki. Były bisy, dużo pozdrowień (w tym dla wypoczywających na wakacjach rodziców), próby żartów, palenie papierosa na scenie i iście wakacyjna atmosfera. Pozazdrościć miejsca w którym są – pomimo złowrogo brzmiącego tytułu nowej płyty i niedawnych pandemicznych przeżyć.