„Sport, wojna i miłość” – Nanga

Mystic Production, 21 kwietnia 2023

„Sport, wojna i miłość” – Nanga

Rozpad Lao Che zrekompensowałem sobie szybko dobrą płytą „Spiętego”. Tymczasem inni trzej członkowie zespołu (Dzierżanowski, Gola, Różański) wraz z poznaną wokalistką i autorką tekstów – Magdą Dubrowską nagrali bardzo przyjemny album pod szyldem Nanga. W zasadzie dotarła do mnie dopiero ich druga płyta, a po drodze wydali jeszcze winylową EP’kę z trzema nagraniami z tej nowej płyty. Gościnnie na „Sport, wojna i miłość” pojawił się w dwóch kawałkach sam „Spięty”, a w jednym artystka znana jako – ta Ukrainka. Muszę przyznać, że choć kupiłem Nangę razem z nową Nosowską, to właśnie „Sport, wojnę i miłość” słucham częściej. Album zaczyna się groźnie, mechanicznie, ale też z saksofonem. „Cyberelfy” mają w sobie coś z niewesołej  aury „Nowej Aleksandrii” Siekiery, natomiast głos Dubrowskiej kojarzy się trochę z przywołaną już Katarzyną Nosowską. Nanga nie powiela jednak zimno-falowych wzorców. Zresztą zaraz pojawia się reggae’owa rytmika utworu „Pomelo” z fletem niczym w Republice i stadionowym „elo, elo” w tle. Niemal karaibska jest z kolei singlowa „Piosenka o miłych rzeczach”, w którym padają rozbrajające słowa wokalistki „A ty jesteś Julią Roberts, a ja jestem Whoopi Goldberg, oranżada ma twój smak”. Dla mnie to będzie chyba polski przebój tego lata. Inny singiel – „Alert” to wzorowy synth-pop z kolejnym ujmującym tekstem „Czekam na sygnał od ciebie, choć jeden SMS, a dostaję same alerty RCB”. Aranżacyjnie przypomina mi ten numer „Dark Side” duetu The Dumplings. W piosence „Kiedy była niedziela” pojawia się temat zbieżny z piosenką Nosowskiej „Ledwie wczoraj” o chodzeniu na „owocowy” szaber w dzieciństwie. Dużo tu w ogóle podobnej wrażliwości poetyckiej. Jest trochę wzdychania za dawnymi czasami, odniesień do lat 80. i 90. (nawet zastosowano efekt ukrytego fragmentu muzyki po chwili ciszy, jak to się kiedyś robiło). W tekstach są ukłony w stronę Kate Bush, New Kids On The Block, Velvet Underground, piosenek Maanamu, Kultu i wspomnianej Siekiery, ale też do postaci jak Scottie Pippen (swoją drogą jak u Voo Voo), ale także do literatury „środowiskowej” (Boris Vian, Siergiej Jesienin, Marek Hłasko), czy skeczów Monty Pythona. Dobrze się w tym świecie czuję jako słuchacz. Każda piosenka ma swój pomysł i klimat. „Jesień w Pekinie” to uroczo smutny jazzik. Dawni muzycy Lao Che są erudytami i zawodowcami – potrafią wszystko zagrać. Przeplatają style grania, ale spina je wokal i teksty. Tu nie ma przeciętnych piosenek – są tylko dobre i bardzo dobre. Naprawdę jestem pod wrażeniem.