Nie to żebym nie doceniał tegorocznego line-up’u Innych Brzmień, ale w praktyce mogłem wybrać się tylko w sobotę na zamkowe Błonia, by posłuchać artystów, których przyjazd do Lublina akurat najbardziej mnie zelektryzował – Ladytron i To Rococo Rot.
Agata Karczewska
Gdy przybyłem na teren festiwalu trwał już występ Agaty Karczewskiej, która niemal w ostatniej chwili zmieniła w programie Tę Ukrainkę. Szkoda, że nie przyjechała do Lublina z Johnem Porterem, z którym właśnie wydała płytę, ale wiadomo, że na ostatnią chwilę trudniej było zgrać tego typu występ. Agata Karczewska zadebiutowała w 2019 roku płytą „I’m Not Good to Having Fun” wyprodukowaną przez Marcina Borsa, co przyniosło jej rok później nominację do Fryderyka w kategorii „album roku blues”. Zakwalifikowała się wówczas także do finału prestiżowego amerykańskiego konkursu International Songwriting Competition. Słuchając Agaty Karczewskiej i widząc jej sceniczny image trudno nie odnieść wrażenia, że bliżej jej do amerykańskiej sceny, niż tej krajowej. Śpiewa z gitarą akustyczną, ciekawym, mocnym głosem – wyłącznie po angielsku. Bardzo dobrze słuchało się jej z pozycji leżakowej w ten ciepły, słoneczny dzień. Naprawdę całkiem dużo ludzi oklaskiwało pierwszą artystkę tego wieczoru. Zasłużyła sobie nawet na bis, w trakcie którego wykonała najdłuższą, trwającą ponad 6 minut, piosenkę poświęconą swojej jedynej jak dotąd miłości do chłopaka. Przyjemny koncert i sympatyczna dziewczyna – widziałem jak zaraz po koncercie (już bez charakterystycznego kapelusza) spędzała skromnie czas z grupą znajomych w festiwalowej przestrzeni.
Nuha Ruby Ra
Ciemnoskóra artystka z Londynu była już trzykrotnie w Polsce i jak zapewniła dobrze czuje się w naszym kraju – zarówno jako turystka, jak i osoba występująca na scenie. W Lublinie nie zaprezentowała co prawda pełni swoich możliwości twórczych, bo zabrakło teledysków i filmików. Za to z dwoma mikrofonami w rękach dała dość intrygujące show. Wyszła też do publiczności – pomiędzy stojących i leżakujących słuchaczy. Śpiewała i krzyczała do elektroniczno-gitarowych podkładów, co tworzyło całkiem ciekawą całość. Zaczęła i skończyła czymś na kształt manifestów, zbudowanych na hasłach i krzyku. W środku występu potrafiła jednak rozruszać część słuchaczy proponując mieszankę stylu Grace Jones i Niny Hagen. Niezły koncert, choć raczej ciekawostkowy, czego dowodem był też stosunkowo krótki czas występu i brak okazji do bisu.
To Rococo Rot
Koncert To Rococo Rot to kolejny przykład wyjątkowości lubelskiego festiwalu, bo niemiecka grupa właściwie od dawna nie gra. Tu wystąpiła niejako z okazji jubileuszu wytwórni Gusstaff Records, która to oficyna wydawała i spopularyzowała w Polsce twórczość tria.
Te najważniejsze lata dla berlińsko-dusseldorfskiej grupy to druga połowa lat 90. To wtedy wydała dwa najważniejsze albumy: „Veiculo” (1997) i „The Amateur View” (1999). Właśnie na tej drugiej płycie oparła swój występ na Innych Brzmieniach (podobnie jak 12 grudnia 2022 roku na Festiwalu w Dusseldorfie). Był to zatem kolejny, nieco sentymentalny powrót do artystów, którzy największe sukcesy świętowali pod koniec ub. wieku. Panowie Robert i Roland Lippok (pierwszy klawisze, drugi perkusja) oraz Stefan Schneider (bas i klawisze) przygotowali występ, który mógł ucieszyć każdego fana post-rocka. Prosta oprawa sceniczna, mało słów (Robert Lippok kilkukrotnie zabawiał widownię próbą jak najlepszego wymówienia nazwy festiwalu) i prawdziwe zapamiętanie w kreowaniu elektroniczno-transowej muzyki. Zwłaszcza wtedy gdy temat prowadziły partie basu i perkusji, z elektronicznym tłem, robiło się naprawdę porywająco – i choć to może dziwić – niektórzy pod sceną wpadali wówczas w prawdziwie taneczne ruchy. Ja też doceniłem muzykę tria, które lepiej wypada na żywo, niż zapamiętałem to z płyt (zawsze wolałem Tortoise i Ui jeśli chodzi o post-rock, a z ówczesnej niemieckiej sceny bardziej lubiłem Tarwater, w którym grał zresztą Robert Lippok). Była dobra energia, porządny bis i wzajemna radość w koncertu. Ciekawe, czy zaowocuje to czymś więcej, niż ten wyjątkowy występ (w ub. roku zespół przypomniał się wszak płytą z historycznymi sesjami dla Johna Peela)?
Ladytron
Ladytron był niewątpliwie największą gwiazdą tegorocznego Festiwalu i widać to było także po frekwencji. Trudno się było dostać pod samą scenę. Kwartet dał na siebie trochę poczekać, bo jego technicy ustawiali aparaturę i nagłośnienie. Chyba odrobinę przesadzili z natężeniem dźwięku, bo koncert był naprawdę głośny. I to właściwie jedyny jego minus. Świetne projekcje w tle, zawodowa forma całego składu i dobrze dobrany program z euforycznie przyjętym bisem, zapadną wszystkim w pamięć.
Wiadomo, że przyjechali promować przede wszystkim najnowszy album „Time’s Arrow”, ale swobodnie sięgali też po starsze nagrania – nie tylko te singlowe. Zaczęli od przebojowego „Ghosts” z albumu „Velocifero”. Zaraz po nim odpalili „City of Angeles” otwierające najnowszą płytę. Główna wokalistka – Helen Marnie, ubrana w niebieską sukienkę, z ufryzowanymi blond włosami nie wiedzieć czemu kojarzyła mi się z dorosłą wersją Dorotki z Krainy Czarów Franka Bauma. Czasem korzystała z syntezatora i prowadziła skromną konferansjerkę chwaląc np. obiad jaki zjedli w Lublinie. Kilka razy główny wokal przejmowała Mira Aroyo, śpiewając w swoim ojczystym, bułgarskim języku. Dzięki temu usłyszeliśmy m.in. mniej oczywiste kawałki jak choćby „Fighting in Built Up Areas” z najbardziej cenionej płyty „Witching Hour”. Bardzo dobrze wypadł najnowszy singiel zespołu – „Faces”. Nie mogło też zabraknąć dwóch największych hitów zespołu: „Seventeen”, które pojawiło się jako przedostatni utwór podstawowego setu i entuzjastycznie przyjęte i wyskakane „Destroy Everything You Touch” wykonane na bis. Ladytron nie sprzedaje może mnóstwa płyt, ale ma bardzo charakterystyczne, masywne brzmienie, co w przypadku sceny electro jest dużą zaletą. To brzmienie sprawia, że wielu artystów decyduje się na powierzenie im swoich nagrań dla zrobienia remixów – w tym tak różni wykonawcy jak Goldfrapp, Placebo, Blondie, Gang of Four, Christina Aguilera, Nine Inch Nails, Bloc Party, czy Róisín Murphy. Ich własne przeboje szybko wpadają w ucho i ponad połowa zagranych w Lublinie kawałków to były szybko rozpoznawalne hity. Oszołomiony agresywnymi wizualizacjami, nawiązującymi do ostatnich trzech płyt zespołu, lekko ogłuszony natężeniem dźwięku, zakończyłem na tym swój udział w tegorocznych Innych Brzmieniach, nie czekając już na ostatni sobotni (właściwie sobotnio-niedzielny) występ ukraińskiego DJ’a znanego jako Monoconda.