„Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia” – reż. James Mangold

USA, 30 czerwca 2023

„Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia” – reż. James Mangold

Byłem na ostatniej części (tak wierzę) przygód Indiany Jonesa. Kino świeciło pustkami, a ja z trudem wykrzesywałem z siebie emocje i sentymenty. Coś się znów kończy – kolejny mit lat 80., cykl który rozpalał wyobraźnię i kształtował wzorce kina przygodowego na równi z Gwiezdnymi Wojnami. Zawsze będę pamiętał, jak podczas szkolnej wycieczki do Krakowa w ramach czasu wolnego udałem się z kolegą do kina Kijów, by zobaczyć „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”. Już powrót przygód dzielnego archeologa 15 lat temu był mi do niczego niepotrzebny. No ale pożegnanie Harrisona Forda na wielkim ekranie i zamknięcie cyklu uznałem za swoją powinność. Jakże ucieszyło mnie zatem, że początek piątej części toczy się w 1945 roku, a profesor Jones jest znów młody i sprawny. Nocne sceny z wyjazdem pociągu pełnego nazistów i zrabowanych przez nich skarbów sztuki to kawał radosnego kina akcji. Małym zgrzytem jest tylko dorobiona sylwetka Indiany biegnącego po dachu w technice niczym z lat 80. O dziwo takie drobne niezręczności techniczne pojawiają się również później, gdy akcja dzieje się w Tangerze, a pojazdy mkną jego ulicami w całkiem nieprawdopodobny sposób. Mamy już wtedy rok 1969, a profesor Jones kończy swoją pracę akademicką. Stracił syna na wojnie i rozstał się z Żoną, studenci nie chcą słuchać jego opowieści, przyjaciele albo odeszli, albo są gdzieś daleko. Gdy jednak zjawia się jego chrześnica, córka dawnego przyjaciela opętanego za życia pragnieniem odnalezienia „maszyną do przenoszenia w czasie” Archimedesa, Indiana chcąc nie chcąc znów rusza na misję. Za przeciwników ma grupę, na czele której stoi ceniony przez amerykańskie władze niemiecki profesor, w którym Indiana rozpoznaje nazistę z pociągu z pierwszych scen filmu. Amerykanie zawdzięczają mu sukces w kosmicznym wyścigu z Sowietami i wydają się nie zauważać z kim w istocie mają do czynienia. To taka drobna aluzja do współczesnej krótkowzroczności Zachodu. Profesor Voller marzy o odwróceniu biegu historii i powrocie do czasów II Wojny Światowej, gdy dla nazistów nie wszystko jeszcze było stracone. Jak zwykle Indiana i jego sojusznicy są wielce pomocni w rozwiązywaniu zagadek i odnajdywaniu właściwych śladów. Wiele tu zresztą ukłonów do przeszłości – mamy obłażące bohaterów robaki, zamiast węży – węgorze, hitlerowców w ich jakże filmowych mundurach, pościgi na motorach z koszem, starożytne zabytki, walkę zachłanności ze szlachetnością, uszczypliwe żarty, sprytnego dzieciaka i charakterną młodą kobietę. Źli są po prostu źli, a Ci dobrzy też przesadnie święci nie są. Wszystko dzieje się szybko, w bogatych planach i nieprawdopodobnym ruchu. Akcja wiedzie nawet do jakże efektownej bitwy pod Syrakuzami. Naprawdę – czego tu nie ma!? Zarazem to naprawdę koniec – profesor Jones ma już dość przygód, a jego ciało i siwe włosy wtórują tej odmienionej mentalności. Ta ostatnia część zrobiona jest na full, żeby nikt nie żałował, że coś tam jeszcze można było zrobić, wymyślić i pokazać. I tylko to puste kino podczas mojego seansu dopisuje dodatkową, smutną puentę do wielkich przygód Indiany Jonesa z czasów mojej własnej młodości.      

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×