Nowa fala polskiego hip-hopu to zjawisko, które wykracza poza ramy mojego pojmowania muzyki. Ilość fanów, sposób odbioru koncertów i liczba odsłuchów na streamingach bije chyba wszelkie możliwe rekordy. Dwie imprezy muzyczne na jakich byłem w tym roku pokazały mi, że w tyle za hip-hopowymi gwiazdami jest wszystko co w polskiej muzyce uchodzi za popularne. Zarówno podczas lubelskich juwenaliów, na których obok obecnych gwiazd hip-hopu występowali doskonale znani artyści pokroju Kultu, lubiani jak Mrozu, czy śledzeni na portalach plotkarskich jak Julia Wieniawa, tak również w ramach Łódź Summer Festiwal, gdzie można było zobaczyć mocno promowanego Dawida Kwiatkowskiego, ale też Kult, Artura Rojka, Kayah, Margaret, Natalię Szroeder, czy wreszcie zachodnie gwiazdy: Tom Odell i Franz Ferdinand – zdecydowanie największą widownię mieli Bedoes 2115 w niedzielę, a w sobotę Otsochodzi, Young Igi oraz Oki. Pierwszy raz uczestniczyłem w koncercie, podczas którego wolałem trzymać się z dala od sceny, pod którą nieprzerwanie ciągnęli młodzi ludzie szczepieni w tzw. „pociągi”. Organizatorzy już przy Otsochodzi zamknęli wstęp na teren festiwalu. Potem mieli problem, gdy po koncercie Okiego ludzie masowo wychodzili, a na zewnątrz czekali fani Toma Odella. Młodzi ludzie w trakcie koncertu swoich ulubieńców nie tylko potrafili wspiąć się na ustawione szeregowo Toi Toie, ale też zająć wznoszony obok, słabo zabezpieczony wieżowiec, z którego dopiero policja ich ściągnęła (całe szczęście, bo tragedia wisiała na włosku). Pod samą sceną ludzie mdleli już od pierwszego występu.
Otsochodzi kilkakrotnie przerywał koncert, by wspomóc służby ratunkowe i przede wszystkim samych fanów. Young Igi zdawał się już nie dostrzegać morza wzniesionych w górę alarmująco skrzyżowanych rąk. Organizatorzy przestraszyli się rozwoju wypadków i zagrozili przerwaniem imprezy, jeśli tłum się nie cofnie i nie zrobi korytarza bezpieczeństwa. W zasadzie patrząc po publice trudno było poznać, że to fani hip-hopu. No, może trochę chłopaków miało jakiś styl. Fenomenem dla mnie są dziewczyny, które wyglądają jak typowe nastolatki, a tańczą i śpiewają przy niemal każdym kawałku. Podobnie było na studenckich juwenaliach. To nie jest subkultura – to jest totalnie młodzieżowe zjawisko bez względu na zamożność, wykształcenie czy miejsce zamieszkania. Publika na koncercie przyjmuje wszelkie formy zbiorowych zachowań. Są zwykłe brawa, krzyki, śpiewy i tańce. Jest też „machanie łapami”, ale i robienie koła, w którym odbywa się pogo. Język sceniczny i ten z tekstów zdecydowanie nie przeszedłby u „Cioci na imieninach”. Gdyby podczas występu Otsochodzi wypipać cenzuralnie wszystkie wulgaryzmy, niewiele by mu zostało do powiedzenia. Przekazy są generalnie męskie i coraz bliższe amerykańskim standardom. Także podkłady naśladują zagrywki znane choćby z koncertów Stormzy’ego, czy Travisa Scotta (np. naśladowanie wystrzałów z broni). Przekaz jest swobodny, seksualnie i językowo wyzwolony, raczej zadowolony z siebie, niż sfrustrowany. Chodzi o zabawę, wspólnotę i sukces. Ja się do tej muzyki zbliżam śladem swojego syna i jestem już w stanie przyjąć jej pierwsze atuty.
Otsochodzi wypadł naprawdę profesjonalnie. Mocne bity, sprawne nawijki, świetne panowanie nad publiką. Na rozgrzewkę zapodano numer Taco („Leci Nowy Future”). Właściwy set nie był długi, więc poleciały największe hity jak „Malibu Barbie”, „KFC”, „Nowy kolor”, „MVP” „WWA Melanż”, Tarcho Terror”, „Moonwalk”, „Przypadkiem” Na szczęście nagłośnienie było na tyle mocne, że słyszałem lepiej artystów, niż otaczających mnie fanów. Young Igi zaczął koncert z pewnym opóźnieniem spowodowanym zapewnianiem bezpieczeństwa. Na nic się to zdało, ale koncert przeszedł sprawnie pod względem scenicznym. Ja śledziłem go z jakiejś dramatycznej kolejki po piwo. Zdaniem mojego syna, było nieźle, ale bez rewelacji. Ludzie chyba więcej tańczyli, niż skakali. Choćby przy „Club2020”. Główną gwiazdą w tym zestawie był jednak Oki, którego akurat nieco znałem. Przynajmniej z jego najnowszej płyty, na której oparł swój występ. Może wykonania nie niosły ze sobą tych wszystkich wstawek stylistycznych, jaki da się wyłapać z produkcji studyjnej, ale melodie łapałem.
Najpierw zabrzmiało „Pogo”, a potem „To jest fakt”. Na pewno było tego dnia „ADHD” – niestety bez Taco, była jakże przebojowa choć seksistowska „Doja Cat”, która akurat siadła mojej żonie. Był „Dzielny pacjent” z udziałem Young Igi’ego, firmowy „Jeżyk” ale i dyskotekowe, hiciarskie „Jakie to uczucie?”. Poleciały pod koniec „Pieniądze, dziewczyny, zwrotki” szczególnie ważne dla Okiego, jak sam przyznał. Z zaproszonymi na scenę fanami, trzymającymi wcześniej transparenty. Artysta wykonał „Siri”, a na zakończenie z innymi kolegami „Worki w tłum”. Mniej więcej w 2/3 koncertu z nieba lunął deszcz. I była to zlewa jakich wiele w życiu nie przeżyłem. Lało długo i rzęsiście. Jeśli jednak kogoś to ruszyło, to dopiero, gdy Oki zszedł ze sceny. Wtedy zaczął się dopiero powolny exodus tłumu. Byłem pod wrażeniem.