Generalnie nie lubię filmów fabularnych o zwierzętach. Są zbyt ckliwe, lub zbyt smutne. Co dobrego może spotkać – w szczególności – zwierzę hodowlane? Długo odkładałem zatem moment spotkania z głośnym skądinąd filmem Skolimowskiego. W końcu trafił mi się samotny wieczór, a Żona poradziła, żebym obejrzał sobie bez niej jakiś mocno intelektualny film. Nie znalazłem takiego i trochę z braku innych propozycji zdobyłem się na „IO”. Dzieło Jerzego Skolimowskiego opowiada o osiołku (tytuł to zapis odgłosu jaki wydają osły). Od razu powiem, że moim zdaniem jego historia jest naciągana i niewiele z niej sensownego wynika. To znaczy, wiadomo – jest cierpienie zwierząt, choć jest też opieka nad nimi, by mogły w sile i zdrowiu służyć człowiekowi. Osiołek w filmie Skolimowskiego przechodzi drogę złożoną z niemal wszelkich możliwych oślich ról. Jest zwierzęciem cyrkowym, pociągowym, terapeutycznym. Jest karmiony, leczony, sprzedawany, bity, chwytany i kojarzony z salami. Reżyser próbuje pokazać również jego niezależny los, jak wędruje samotnie z miejsca na miejsce w niewiadomym celu. Wędrówki te są przyczynkiem do ładnych ujęć i zdjęć, ale też do paru zasadniczo przykrych przygód. Osiołek zostaje przypadkowym bohaterem kibiców piłkarskich jednej drużyny, a zarazem wrogiem drugiej. Jedni zabierają go na dyskotekową biesiadę, a drudzy okładają bejsbolami. Okropne to i wątpię, by było potrzebne w tej historii. Podobnie jak wątek kierowcy tira, który wiezie konie do Włoch, z osiołkiem na dokładkę, czy kolejnego przypadkowego właściciela osła w osobie niezaradnego włoskiego „panicza”. Ja wiem, że zwierzęta trafiają często do randomowych osób, ale cóż z tego za nauka? Jedyna osoba, która w ukazanych tu wyobrażeniach kłapoucha, jest warta wspominania, to jego opiekunka z cyrku. Czy to ma jednak znaczyć, że los cyrkowego zwierzęcia miał być tą idyllą? Bynajmniej. Nie wiem po co powstał ten film i czemu został wyróżniony nominacją do Oscara? To, że widz zostaje poruszony, czy zauroczony pięknymi, artystycznymi ujęciami, to jak dla mnie za mało. No, ale ja, jak już wspomniałem generalnie nie lubię takich filmów…