Do historii Frankensteina mam słabość od dziecka, a odkąd przeczytałem powieść Mary Shelley, uważam ją za jedną z najważniejszych humanistycznych opowieści jakie kiedykolwiek powstały. Serio. Zmagania człowieka ze śmiercią są czymś pierwotnym, a los przywróconego do życia „stwora”, jak nazwano to w tym filmie, niezmiennie intryguje, jak również wzrusza. Turecka wersja „Frankensteina” umieszczona w oryginalnej epoce, ale w Stambule i jego dalszych okolicach, nosi wszelkie znamiona romantycznej aury oryginału. Groza rozgrywa się tu głównie na poziomie moralnym, choć nie brak też rozlewu krwi, czy zasadniczo makabrycznych scen. Historia stwórcy i jego ożywionej istoty ma tu nieco zmienioną względem literackiego oryginału fabułę, ale kluczowe elementy pozostały. Ziya jest synem uznanego lekarza, niosącego pomoc wszystkim potrzebującym. Sam również chce pójść śladami ojca. Gdy jego matka umiera na cholerę, postanowienia młodzieńca o medycznych odkryciach jeszcze bardziej się wzmagają. Od dziecka prześladuje go także zakazana księga o przywracaniu życia ludziom zmarłym. W jego domu wychowuje się również dziewczynka, która straciła matkę. Z czasem ta półsierota wyrasta na piękną dziewczynę – Asiyę, a Ziya zakochuje się w niej ze wzajemnością. Pomimo swoich uczuć, i tak postanawia wyjechać na studia do Stambułu. Tam zostaje oszukany, a jego krnąbrność dodatkowo zagraża kontynuowaniu edukacji. Nie wszyscy wykładowcy mają rewolucyjne zapędy w dziedzinie nauki. Ziya poznaje jednak dawną uczelnianą sławę – Ihsana, który mieszka teraz na uboczu i zmaga się z nawrotami szaleństwa. Ihsan ma ową zakazaną księgę o wskrzeszaniu zmarłych. Prowadzi eksperymenty na zwierzętach. Ziya namawia go, by pójść dalej i spróbować ożywić człowieka. Szalony plan udaje się wcielić w życia, choć nie tak jak obaj naukowcy zakładali. To Ihsan staje się obudzonym ponownie do życia stworem, natomiast Ziya zamiast dumy, czuje przerażenie. Zostawia wskrzeszonego samemu sobie i ucieka ze Stambułu do domu, by tam odreagować niepowodzenia i grzechy. Ihsan błąka się po świecie wzbudzając lęk i odrazę. Jego nadludzka siła sprawia, że zostaje przygarnięty przez cyrkowa trupę. Tam odzyskuje swoją podmiotowość i zdobywa przyjaciół. Jednak jego los jest przeklęty – podobnie jak Ziyi. Obaj zmagają się ze swoim niezgodnym z odwiecznym prawem bytem. Ihsan jako ofiara, Ziys jako nowy Prometeusz. Los znów ich połączy – w strachu, łzach i swoistym opętaniu. Podoba mi się turecka oprawa tej historii, nieco archaiczna gra aktorów – bliska emocjom oryginalnej epoki. Akcja podbija tragizm wydarzeń i dokonywanych wyborów. Choć domyślałem się większości rozstrzygnięć, to i tak po ludzku przeżywałem niepowodzenia bohaterów i cierpiałem z powodu ich marzeń i cielesności. Nie przeszkadzała mi ich naiwność i prostota. To nie jest wielkie kino, ale z pewnością wspaniały mit – wciąż jakoś żywy i pobudzający do dyskusji o granicach miłości, nauki i człowieczeństwa.