Jest tylko jeden taki polski wykonawca, którego słucham z uznaniem od 40 lat. Przy czym od prawie 20 lat nie bardzo mam czego słuchać. Wspominam jedynie, tęsknię i się zastanawiam – wyda coś jeszcze, czy nie wyda? Ponad 4 lata temu wydawało się, że to już – lada moment, ale nie. W końcu przestałem czekać, a nawet wierzyć. Dopiero miesiąc temu okazało się, że jednak będzie ta nowa płyta, no i od 17 listopada już jest. Bałem się rozczarowania. Janerka jest wyjątkowy, ale geniuszem bym go nie mianował. Miał już słabsze chwile (płyta „Bruhaha”), a lata lecą i wiadomo, że weny nie przybywa. Jak można przeczytać we wkładce, podkłady zostały nagrane w 2012 roku, a potem Mistrz Lech przez jedenaście lat pisał słowa w tempie „sylaba na tydzień”. „Smutne” – skwitował ten fakt. Ale trzeba przyznać, że rzeczywistość, czy też realia społeczno-polityczne przenikły do tych tekstów. Mamy pandemię, drony, Wi-Fi, Netflixa… Są marsze w Warszawie, konstytucja i cenzurowanie kultury, mamy pochówek na Wawelu. Wszystko nie wprost, a jednak wiadomo. W nagraniu tej płyty Janerkę wsparła małżonka – Bożena, wspomniana także w tekście jako ta „od milczenia”, ale to jej zawdzięczamy m.in. włączenie do płyty obydwu żwawszych singli z 2019 roku. Poza tym w składzie kolejni zaufani: Bartosz Straburzyński, Bartosz Dziedzic, a nawet Krzysztof Pociecha – kolega z Klausa Mitffocha (cóż, że tylko w jednym numerze). Na perkusji Michał Mioduszewski – też już znany. Muzycznie i brzmieniowo ta płyta jest ciepła, gęsta i basowa. Są znów te beatlesowskie harmonie, jak na „Piosenkach”. Jest trochę powtórzeń z innych płyt, ale wiadomo, że człowiek dawno ukształtowany nie wypluje z siebie kolejnego przełomu jak „Ur”. Janerka raczej buczy i smuci, niż podnosi głos i się domaga. Mnie się to podoba, bo człowiek wszak już poważny, więc raczej zdystansowany, niż zaangażowany. Ładnie się składają te piosenki. Nie brak w nich przyjemnych i pomysłowych odgłosów w aranżach. Tempa lekko walczykowate, spokojnie bujane przeważają. Ale nie brak również pogodnych nut i lekkich pomruków, czy nawet warczenia. Połączone kompozycje „Maj” i „Zabawawa” przynoszą nawet Rammsteinowe nuty i skojarzenia. Utwór „I moll” mógłby nagrać Beck na kolejne „Mutations”. Za to „Pora na zło” ma beatlesowski nerw. Jakiś baśniowy urok oferuje singlowe „Dupa jak sofa” – jest tu przewrotność Primusa i Sparks. Już ta piosenka mogła sugerować, że Janerka nagrał jednak coś odmiennego. Poruszająco-zniewalające „Lewituj” pięknie zamykałoby płytę, gdyby nie rozciągnięte do 10 minut „Nie śpię, śpię i nie śpię”. Ta kompozycja rozdzielona wyciszeniem jest faktycznie do nieco dłuższego studiowania. To w ogóle najdłuższy kawałek w karierze artysty. „Gipsowy odlew falsyfikatu” zaskoczył mnie, ucieszył, ukoił i lekko wzruszył. Tak, tak – od „Śmielej” po „Dupa jak sofa” przekaz wciąż pozostaje sensowny i na mojej fali. Wyjątkowe!