Jest piątkowy wieczór, a ty widzisz na jednaj z platform filmowych nowy film Branagh’a, którego trailer widziałeś niedawno w kinie. Masz otwarte wino, wolną głowę, a przed tobą urokliwa, tajemnicza Wenecja z 1947 roku i Hercules Poirot. Za chwilę ulubiony detektyw Agaty Christie uda się na seans spirytystyczny. Muszę przyznać, że ja poczułem mały dreszcz na taki filmowy wieczór z „Duchami w Wenecji”. Ta zapierająca dech w piersiach architektura, sunące dostojnie gondole, ludzie w maskach i przebraniach wypełniający ulice w helloweenowy wieczór. Kamera sunie przez podcienia, pod arkadami, znad dachów i spod mostków. W jednym z wiekowych pałaców trwa zabawa dla dzieci, w trakcie której na wielkim płótnie ukazywana jest straszna historia tego miejsca. Jest wszak wigilia wszystkich świętych, czy też raczej, jak chciała Agata Christie - „Wigilia Wszystkich Zmarłych”. W tym pałacu cierpiały dzieci. Ich duchy nawiedzały mieszkającą tu córkę właścicielki, która po nieudanym narzeczeństwie wypadła z balkonu i utopiła się w kanale. Teraz matka zaprosiła uznaną spirytystkę, by usłyszeć jeszcze raz głos córki. Poirot, który nie wierzy w duchy, Boga, ani żadne niewyjaśnione zjawiska, ma zdemaskować sztuczki zaproszonej kobiety. Jego działania rozpoczynają jednak śledztwo w sprawie tragicznej śmierci młodej kobiety. Tym bardziej, że za chwilę ginie kolejna osoba, a grono podejrzanych zebrało się w pałacu naprawdę ciekawe. Ten film rozgrywa się od tego momentu na dwóch płaszczyznach – nieco teatralnego kryminału, wypełnionego lekko przerysowanymi postaciami oraz kina grozy, w którym detektyw toczy bój z samym sobą – ze swoim defetyzmem, lękami i niewiarą. W adaptacji Branagha rozwiązywanie zagadki jest nieco mniej ważne. Ono się dokonuje w głowie detektywa. Chodzi tylko o to, by on sam nad tą głową mógł zapanować. Ważny jest klimat, wnętrza, twarze i gesty – czasem także cienie lub… duchy. Ten film jest stylowy, ładnie zrobiony, rozrywkowy, ale w sumie niczego więcej nie oferuje. Ani to solidny kryminał, ani kino grozy – trochę historia zgorzkniałego mężczyzny, któremu nie bardzo się już chce, ale nie może się tez zgodzić się na to, by świat narzucił mu swoje inne oblicze, niż to, do którego przywykł. Ceniłem Branagha za jego zabawy z Szekspirem, ekranizacje kryminałów Agaty Christie są dobre tylko na piątkowe wieczory.