Jakoś nie czytałem dotąd Żulczyka. Tyle, co na samym początku, gdy pisał jeszcze dla Lampy i Iskry Bożej. Ale zobaczyłem dwa seriale oparte na jego prozie i poznałem go jako scenarzystę. Po nową powieść sięgnąłem po pierwsze dlatego, że chciałem się przełamać czytelniczo, a poza tym dość mi się podobał serial „Ślepnąc od świateł”, którego bohaterowie wracają teraz w „Dawno temu w Warszawie”. Jacek „Duch” działa początkowo w Argentynie, Marta „Pazina” prowadzi w Warszawie azyl dla nastolatków, którzy szukają dla siebie lepszego miejsca, niż dom rodzinny, a „Dario” nie żyje – to znaczy tak się wydaje. Jest zasadniczo rok 2020 – kilka lat po czasie akcji „Ślepnąc od świateł” i zaczął się już pandemiczny lockdown. Wydaje się, że stary, dobry świat się skończył – Jacek dowiaduje się o rodzinnym dramacie i postanawia wrócić do Polski, jeden z podopiecznych „Paziny” zostaje brutalnie zamordowany, a w Warszawie pojawia się nowy, atrakcyjny narkotyk. Ta opasła powieść jest niepokojąca i depresyjna. Warszawa jawi się jako miejsce gangsterskich porachunków, moralnego zepsucia, brudnych pieniędzy, przemocy i narkotyków. Trafiamy na nielegalne, zamknięte imprezy, dostajemy obrazki z życia swoistych elit złożonych z przestępców, celebrytów, polityków obu stron, gwiazd YouTube’a oraz gal MMA. „Pazina” próbuje wspierać policję w śledztwie dotyczącym śmierci jej nieletniego podopiecznego, a Jacek chce pomścić siostrę i jej męża. Głównie jednak układa ze swoim dawnym wrogiem plan skoku na wielką kasę na wzór tego co się stało w USA z rynkiem leków przeciwbólowych. Żulczyk dobrze czuje się w przestępczych klimatach. Wykreował też niezwykłą postać gangstera-psychopaty – pół sadysty, pół kretyna. Jego słowa i czyny są prawdziwą przyprawą dla tej powieści. Żulczyk kreuje też perspektywę, w której w miejsce nielegalnych interesów, którymi zajmują się Wietnamczycy, Rosjanie i Czeczeńcy, pojawią się wkrótce Ukraińcy i zmiotą polską bandyterkę z powierzchni. Jednym z bohaterów tej powieści jest też niejaki „Kurtka”, handlarz narkotyków z Warszawy, swój gostek, który ma tu do odegrania szczególną rolę. „Dawno temu w Warszawie” jest brudne i zasadniczo okropne. Przypominają się pandemiczne koszmary, niepokojąca jest realność wizji z jaką mamy tu do czynienia. Początek tej książki wchodził mi opornie, ale później – od pojawienia się Jacka poszło gładko (no może poza wyjątkiem narracji „Kurtki”, która miejscami nie przypomina języka polskiego). Gorzkie to i smutne, choć na swój sposób fascynujące. Mam uznanie dla Żulczyka, że opisał taki właśnie świat, w którym ja sam nie chciałbym się znaleźć nawet na chwilę.