Szkockie trio Young Fathers śledzę od momentu, gdy zobaczyłem ich gościnny pokaz podczas krakowskiego występu Massive Attack (2016). „Heavy Heavy” to już czwarta płyta zespołu, a druga dla Ninja Tune (zaczynali w Big Dada). Z perspektywy ich dotychczasowej twórczości, nowy album jest sporą zmianą. Choć wcześniej łączyli już gatunki (mnie jawili się jako hip-hopowi Blues Brothers), to obecnie pozwalają sobie na naprawdę bogaty mariaż. Soul, rock’and’roll, gospel, muzyka etniczna… hip hopu w tym niewiele. Materiał jest krótki i treściwy. Przeważają szybkie rytmy i takie również nawijki. Za to w tle dzieje się gęsto. Jest w tym jakiś pierwiastek afrykańskiego szaleństwa do jakiego odwoływał się kiedyś Talking Heads i jego lider z Brianem Eno. Niektóre elementy są zlepiane niczym w ekscentrycznych filmach Wernera Herzoga. Dostajemy ścianę dźwięków, w których wzniosłość miesza się z dzikością. W „Ululation” słychać jakby indiańskie czary i nawoływania. Trio wspierane jest tu przez kilkoro muzyków – w tym gościa od skrzypiec i gościa z bazooki. Pierwsza część płyty to właściwie same single, z których dawny styl zespołu najbardziej przypomina „I Saw”. Rzadko coś mnie jeszcze zaskakuje w muzyce, a tymczasem Szkotom się udało. Może nie jest tak, że ja się „Heavy Heavy” z miejsca zachwyciłem, ale słucham tej muzyki z nieskrywaną fascynacją. Wcale się nie dziwię, że ten album znalazł się w czołówce podsumowań najlepszych płyt 2023 roku (NME umieściło „Heavy Heavy” na 3 miejscu). To największy hit zespołu w dotychczasowej karierze, choć naprawdę mało przebojowy. Ciekawa produkcja (prace prowadzone były w trzech studiach na dwóch kontynentach), czarny krążek i warstwowe podejście do kompozycji. Długo zwlekałem z kupnem tej płyty, bo poza jednym sklepem wszędzie była trudnodostępna i droga. Ale bez jej odsłuchu ten rok byłby niepełny.