W latach 80. zacząłem tak na serio słuchać muzyki. W połowie tamtej dekady zafascynował mnie synth-pop i new romantic. Byłem kilka lat spóźniony ze swoim zainteresowaniem względem zachodnich trendów, ale w PRL’u ciężko było nadążać za resztą świata. Dzięki programowi „Romantycy Muzyki Rockowej” Tomasza Beksińskiego poznałem czołowych wykonawców syntezatorowej sceny. Wielu z nich wróciło do grania w ostatnich latach i tak sobie czasem sięgam po jakąś płytę Duran Duran, Tears For Fears, obowiązkowo Depeche Mode, a ostatnio po OMD. Orchestral Manouvers In The Dark miał zawsze świetne single, ale wrażenie zrobiła też na mnie płyta „Dazzle Ships” z 1983 roku, która miała artystyczne zacięcie i mogła uchodzić za concept-album. Moja przygoda z OMD zakończyła się właściwie na singlu „If You Leave” z 1986 roku, a potem już nie sięgałem ani po ich płyty, ani po przeboje. Na półce mam oczywiście „The Best of” i „Architecture and Morality”. Wydany pod koniec ub. roku „Bauhaus Staircase” zafrapował mnie okładką przypominającą najambitniejszy okres działalności zespołu. Wartym podkreślenia jest, że choć album został wydany przez niewielką wytwórnię, wspiął się w Wielkiej Brytanii na miejsce 2 listy albumów, co jest najlepszą pozycją w całej historii zespołu (nie licząc singlowej składanki). Album zebrał bardzo dobre recenzje, a ceniony przeze mnie redaktor Kszczotek umieścił „Bauhaus Staircase” w 10 najlepszych płyt ub. roku. Po paru odsłuchach mogę powiedzieć, że OMD nagrało być może najlepszą płytę w swojej karierze. Przede wszystkim w warstwie aranżacyjnej jest prosto i konsekwentnie. Tak jak w początkach kariery panowie stawiają na elektronikę w czystej postaci. Nie ma gitar, dęciaków, czy innych wstawek. Są zgrabne, wpadające w ucho piosenki – klasyczny synth-pop z romantyczną duszą i urzekającymi melodiami. Do tego sporo społeczno-politycznych tekstów i kilka wstawek wskazujących na powinowactwo duchowe z tytułowym nurtem artystycznym i niemiecką sceną muzyczną. Zostaje też puszczone oko do grupy Goldfrapp (w utworze „Slow Train”). Wybrane do promocji single pokazują szeroką paletę gatunku – jest raz bardziej rytmicznie („Kleptocracy”), raz liryczniej („Veruschka”), a w tytułowym numerze po prostu chwytliwie. Ta muzyka jest przy tym niebanalna i pomimo ewidentnie popowego charakteru, nie jest w żadnym razie lekkostrawną papką. OMD udało się powtórzyć osiągnięcia Pet Shop Boys z najlepszych czasów i może tylko szkoda, że z braku rozwiniętej machiny promocyjnej, nowe piosenki spółki Humphreys/McCluskey nie wylewają się z radia, jak w latach 80.