„Strefa interesów” – reż. Jonathan Glazer

Wielka Brytania/Polska/USA, 8 marca 2024

„Strefa interesów” – reż. Jonathan Glazer

„Strefa interesów” nie pasuje do Oskarowego formatu. To film w zasadzie dla kin studyjnych. Począwszy od nietypowego wstępu, kiedy dostajemy dłużące się minuty ciemnego ekranu z nieprzyjemnymi dźwiękami w tle, przez odległe ujęcia bohaterów, po wymowny przerywnik w postaci przeskoku do czasów współczesnych po ponowne zaciemnienie ekranu z nachalnie nieprzyjazną muzyką. To nie jest komercyjna produkcja. Również ten, kto spodziewa się ekranizacji przedostatniej powieści Martina Amisa, opisującej romans żony komendanta obozu z oficerem SS, niech porzuci ten trop. Film Glazera nie jest nawet kinem pacyfistycznym, czy choćby wojennym. Rudolf Hoess jest tu sumiennym przedsiębiorcą, mieszkającym ze swoją rodziną w willi przy zakładzie pracy. Żona dba o piękny ogród z basenem, dzieci się bawią, służba dogląda porządku. Czasem na horyzoncie widać jakieś dymy, a w tle słychać dziwne odgłosy. W nocy jedna młoda dziewczyna, pokazywana jakby przez noktowizor, rozkłada na porzuconych miejscach pracy jabłka lub kawałki opału. Jest pogodny schyłek lata. Rudolf Hoess świętuje swoje urodziny. Do pracy jeździ na koniu. Jego żona rozdziela wśród służby jakieś ubrania, czasem weźmie coś dla siebie. Dzieci czasem w świetle latarki oglądają ludzkie zęby. Jakaś młoda kobieta przychodzi do Rudolfa, po którym to spotkaniu pan domu musi się obmyć w miejscach intymnych. Córka Hoessów czasem lunatykuje. W rzece zdarza się znaleźć jakieś przykre szczątki, co zakłóca sielankę. Jakże rozczarowujące jest nagłe zawezwanie Hoessa do innego zadania, skoro nadzorowane przez niego przedsięwzięcie tak dobrze prosperuje. Żona chce zostać w willi, gdzie tak wspaniale się czuje razem z dziećmi. Co prawda jej matka przerwała nagle gościnę i w nocy opuściła dom zostawiając kłopotliwą w treści karteczkę. Jednak wszyscy cieszą się, gdy parę miesięcy potem Rudolf może wrócić do willi, by znów na miejscu nadzorować „projekt węgierski”, jako świetny fachowiec. Oczywiście, że pada w tym filmie nazwa Auschwitz, wiemy, że za wysokim, ceglanym murem są Żydzi, choć akurat piece krematoryjne mają pracować efektywnie w oparciu o „wsad”. Kto zna historię komendanta obozu, wie, że rzeka nad którą wypoczywa w paru ujęciach Rudolf Hoess z rodziną, będzie kilka lat później miejscem, w którym rozsypane zostaną jego prochy. Symbolicznym momentem jest też ten, w którym Hoess’a łapią mdłości. Na chwilę przenosimy się do muzeum w Auschwitz, widzimy czyszczenie szyb w gablotach za którymi umieszczone są m.in. buty więźniów. Ale ten moment przemija niczym zły sen i komendant zbiega dalej raźno po schodach. Było już wiele poruszających filmów o obozach zagłady – „Strefa interesów” odzywa się na tym tle nowym, mocnym głosem. Świetne, intrygujące i poruszające kino.   

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×