„20 dni w Mariupolu” – reż. Mstyslav Chernov

Ukraina, 8 marca 2024

„20 dni w Mariupolu” – reż. Mstyslav Chernov

Choć wojny trwają właściwie nieprzerwanie, to wejście w ich realia zawsze wywołuje szok. 24 lutego 2022 roku był dniem, w którym ludzie z grozą, niedowierzaniem i przerażeniem dowiedzieli się o ataku wojsk rosyjskich na Ukrainę. Ekipa Associated Press podejmuje od razu decyzję, by jechać w miejsce, gdzie konflikt z pewnością rozgorzeje – do nadmorskiego, przemysłowego Mariupola. Tam wojna objawia się od razu. Pierwsza sfilmowana na ulicy miasta kobieta, jest emocjonalnie rozbita. Nie wie co robić, a jej syn jest w pracy. Dziennikarz uspokaja kobietę, radzi jej powrót do domu, by tam czekała na syna, zapewniając, że cywilom nic nie grozi. Niestety jest w dużym błędzie. Ten półtoragodzinny dokument pokazuje, że wojna za naszą wschodnią granicą nie odpuszcza nikomu. Widzimy wszystkie jej okrutne oblicza: śmierć, zniszczenie, demoralizację, dezinformację, bezradność i rozpacz. Na oczach ekipy filmowej do szpitala trafiają rodzice z rannymi dziećmi i widzimy jak te dzieci umierają, a rodzice płaczą nad ich zakrytymi ciałami. Lekarze chcą by filmować te tragedie, by świat je ujrzał dzięki filmowcom, by zadać kłam słowom Putina i propagandzie Kremla. Miasto pogrąża się z każdym dniem w chaosie. Zaczyna brakować prądu, wody, łączności, lekarstw, jedzenia, bezpiecznego schronienia. Przestają działać kolejne szpitale i jednostki straży pożarnej. Ludzie są zdezorientowani. Jedni plądrują sklepy, inni pytają czyje samoloty zrzucają na nich bomby. Jak uważa jeden z lekarzy wojna czyni dobrych ludzi jeszcze lepszymi, a złych jeszcze gorszymi. Ekipa dziennikarska nie ma internetu i traci swojego busa. W mieście jest jedno miejsce, gdzie jest zasięg i skąd można wysłać relacje z wydarzeń w Mariupolu. Miejscowy milicjant pomaga ekipie do niego dotrzeć. Widzimy co jakiś czas znajome fragmenty filmu puszczane w światowych telewizjach. Śmierć chłopca, który grał w piłkę przed szkołą, ofiary nalotu na szpital położniczy, doły wykopane w ziemi, do których zrzucane są ciała zmarłych – jedne na drugie. Widzimy ludzi ukrytych w ciemnych piwnicach, czołgi z literą „Z” na ulicach, ciągłe wybuchy, gruz i pokruszone szkło. Zapłakanych, przerażonych lub zagubionych mieszkańców miasta, które coraz bardziej przypomina jedną wielką ruinę. To tylko relacja z pierwszych 20 dni wojny, tylko 90 minut dokumentu, a naprawdę niczego więcej nie trzeba, by doznać rozpaczy, przygnębienia, złości i swoistej bezradności. Poza warstwą czysto reporterską – bardzo uczciwą, bez pudrowania niczego, nie brak tu momentów refleksji, uniwersalnych odniesień. Nawet będąc widzem, można doświadczyć strachu, jaki musiał towarzyszyć ukraińskiej ekipie. Ich determinacja robi wrażenie, ale ten film jest prawdziwą misją. W ostatnich scenach, gdy materiał bezpiecznej już ekipy filmowej komentują rosyjscy politycy, słyszymy słowa o fake-newsach i wojnie informacyjnej wymierzonej w Federację Rosyjską. „20 dni w Mariupolu” dostał Oskara dla najlepszego dokumentu. Wielu Europejczyków jest już zmęczonych wojną, a nawet zaczyna narzekać na Ukraińców. Ten film niestety trzeba zobaczyć. Zwłaszcza teraz, gdy wielu przywykło do tego, że gdzieś tam na wschodzie toczy się wojna.       

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×