Trudno kojarzyć Duran Duran z duchami i spirytyzmem, a jednak postanowili nagrać płytę „Danse Macabre”, na której dają upust swoim fascynacjom siłami nadprzyrodzonymi. Metodę na to znaleźli swoistą. Nagrali trzy nowe piosenki, trzy stare zrobili w nowych odsłonach, a do tego dołożyli covery – przeważnie znanych piosenek z dreszczykiem. Nie jest to zatem album w gotyckiej stylistyce, bo można tu znaleźć zdecydowanie przebojowe, funkowo pulsujące momenty, a Simon Le Bon nie zawodzi złowieszczo. Horrorowo stylizowana jest głównie okładka. Muzycznie chodzi bardziej o stworzenie podkładu pod halloweenowe party. „Bury A Friend” Billie Eilish brzmi jakby to była piosenka Sparks. „Supernature” lśni dyskotekowym blichtrem, z którym należy kojarzyć francuską gwiazdę tego gatunku. Tytułowy singiel kojarzy mi się z Faith No More. Piosenki „Ghost Town” The Special chyba nie da się zepsuć. Wersja Duran Duran w każdym razie nie zawodzi. Nie do końca pasuje mi natomiast dramatyzm opracowania „Paint It Black” – zarazem trudno poznać, że to dawni ulubieńcy Księżnej Diany. W częściowo autorskim „Super Lonely Freak” słychać wyraźnie „Lonely In Your Nightmare” ze słynnej płyty „Rio” i to w sumie wyraźniejsze nawiązanie do własnej przeszłości, niż otwierające „Nightboat” (nowa wersja „Night Boat” z debiutu), czy mniej znane „Love Voudou” i „Secret October 31st”. Przebój „Spellbound” Siouxsie and the Banshees brzmi bardziej jakby wyjęto go z coverowej płyty Siouxsie „Through the Looking Glass”, niż z oryginalnego singla. Zdecydowanie brak mu upiorności. Ciekawiej wypada słynny „Psycho Killer”, wybrany zresztą na trzeciego singla z tej płyty. To też jest nieśmiertelnie udana kompozycja. W tej wersji jest nerw, melodia i artyzm. Co do oryginalnych nowych nagrań, to wszystkie są udane. Poza wspomnianym „Danse Macabre” jest tu klasycznie skonstruowany „Black Moonlight”, jakby żywcem wyjęty z trzeciej płyty, z czasów „The Reflex” i „Union of the Snake” oraz bliższy płycie „Rio”, zamykający „Confession In The Afterlife”. Fani zespołu powinni odnotować udział w paru nagraniach oryginalnego gitarzysty Andy Taylora oraz gościnny udział innego gitarzysty - Warrena Cuccurullo, który grał w zespole w latach 1986-2001. Nie znam poprzedniej coverowej płyty Duran Duran („Thank You”), ale ubiegłoroczny materiał wypada naprawdę przyjemnie i niemal dowcipnie. Ten zespół był kiedyś głównie popularny, a dopiero w dalszej kolejności dobry – teraz jest na odwrót.