„Live in Paris 1973” – Can

Mute Records, 23 lutego 2024

„Live in Paris 1973” – Can

Koncert z paryskiej Olimpii zarejestrowany 12 maja 1973 roku ukazał się w tym roku równo dwa tygodnie po śmierci Damo Suzuki – najważniejszego wokalisty Can. Czwarty album prezentujący archiwalne nagrania koncertowe niemieckiej legendy krautrocka można uznać za kwintesencję gatunku. Na dwóch płytach CD umieszczono pięć rozbudowanych improwizacji, opartych zasadniczo na płycie „Ege Bamyasi” (1972). To był szczytowy moment popularności i kreacji artystycznej zespołu. „Spoon” zostało wydane na singlu i trafiło nawet na listy przebojów. Album dotarł za Atlantyk – Thurston Moore wspominał, jakie wrażenie zrobiła na nim ta płyta przy okazji nagrywania własnej wersji „Spoon” na płytę „Sacrilege: The Remixes” (1997). Niestety rok 1973 przyniósł ostatnią znaczącą pozycję w dorobku zespołu – „Future Days” i odejście Damo Suzuki. Tym bardziej paryski koncert zasługuje dziś na uwagę. Otwiera go trwająca 36 minut improwizacja, w którym Damo wyrzuca z siebie namiętnie słowa, Karoli bawi się dźwiękami gitary, a sekcja rytmiczna, wsparta pulsacyjnymi organami Schmidta, prowadzi utwór przez kolejne kręgi transowego rytuału. Podziwiam Jaki Liebezeita za jego niezłomną grę na perkusji. Przyspieszanie tempa, nadążanie za zespołowym szaleństwem i trzymanie struktury kompozycji w ryzach. Oczywiście Can od początku serwowało na swoich płytach potężne kompozycje, ale dopiero format płyty CD pozwolił na zmieszczenie tak długiej improwizacji. Geniusz zespołu sprawia, że ta rozbudowana improwizacja nie męczy i nie nuży. Pytanie, czy po uczestnictwie w czymś takim, można mieć siły na więcej? Pozostałe części trwają w granicach 10-15 minut. To jednak żadne art-rockowe suity. To nie są też misteria w stylu „The End”, czy „When The Music’s Over” The Doors. Więcej tu ducha psychodelicznego etno-jazzu, plemiennego szamaństwa, a zarazem niemieckiej konsekwencji i motoryki. Po owacji publiczności, wyłania się charakterystyczny, skradający się motyw „One More Night”. To z kolei najlepsze wykonanie studyjnego materiału, jaki słyszałem w wydaniu Can. Damo Suzuki z jednego zdania „One More Saturday Night” czyni wciągającą opowieść, podczas gdy koledzy oplatają to rozedrganymi partiami swoich instrumentów. Utwór przeciągnięty o jakieś 4 minuty względem studyjnego oryginału, bawi i hipnotyzuje do samego końca. Gdy w kolejnym nagraniu rozbrzmiewają znajome takty ze „Spoon”, słychać od razu akceptacyjną reakcję publiczności. Nie jest to akurat najlepsze wykonanie tej kompozycji. Wokal nieco ginie, a improwizacja oparta głównie na gitarze, a potem także klawiszach pędzi niepowstrzymanie i w jakimś zawrotnym tempie. Kompulsywny wokal Damo Suzuki, który wraca po kilku minutach, w coraz większym stopniu przemienia „Spoon” w coś innego, niż znamy z płyty „Ege Bamyasi”. Część czwarta to swobodny jam, budowany na luźnych założeniach. Pomimo wokalnego udziału, trudno tu szukać choćby zrębu piosenki. Liebezeit ciężko pracuje, Karoli i Schmidt szukają wzajemnej harmonii, a Czukay kontroluje ich swoim basem. W pewnym momencie, gdy okazuje się, że żaden wyraźny motyw się z tego grania nie wykluwa, zespół pogrąża się w chaotycznej destrukcji. Na zakończenie dostajemy muzyczne poszukiwania wokół sympatycznego, nieco lirycznego kawałka „Vitamin C”. To jedno z moich ulubionych nagrań Can (Na „Sacrilege” przerobił je UNKLE). Podczas koncertu w Paryżu trwa znacznie dłużej, niż w wersji studyjnej, ale generalnie trzyma się tematu i dodaje nowe pomysły. To najciekawsza część drugiej płyty w tym zestawie. Anonsowane są już dwie kolejne części koncertowych nagrań Can – niestety z kryzysowego roku 1977, kiedy to Holger Czukay postanowił opuścić zespół. Natomiast nagrania z paryskiej Olimpii powinny stanąć na półce każdego szanującego się fana krautrocka.

„Live in Paris 1973” – Can
Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×