W Polsce kryminały mają się wyśmienicie, a Netflix nie żałuje grosza na ich ekranizacje. Małgorzata Oliwia Sobczak napisała już cztery tomy „Kolorów zła”. „Czerwień” zaczęła ten cykl i właśnie możemy obejrzeć jej adaptację. Rzecz rozgrywa się współcześnie, w Trójmieście – miejscu okrytym realnie złą sławą w związku z paroma aferami, o których rozpisywały się masmedia. Niejako na kanwie tych zdarzeń w filmie Adriana Panka (m.in. serial „Powrót”) poznajemy historię morderstw na młodych kobietach, związanych z klubem „Stocznia” należącym do niejakiego „Kazara”. Film szybko wprowadza nas w mrok. Młoda dziewczyna z dobrego domu – Monika (znana z „Infamii” Zofia Jastrzębska) szuka przygód we wspomnianym klubie, co szybko kończy się tragicznie. Sprawę obejmuje młody prokurator Bilski (Jakub Gierszał). Jak to zwykle bywa, wiele rzeczy nie jest takimi na jakie wyglądają. Osią wokół której rozgrywa się ta historia są gwałty. Film nie epatuje scenami seksu, ale kontekst jest wystarczająco nieprzyjemny. „Kazar” (Przemysław Bluszcz) to typowy psychopata, który otoczył się bandytami i zabezpieczył kontaktami oraz wpływami w wymiarze sprawiedliwości. Tak to zasadniczo działa. Są pieniądze, narkotyki, dziewczyny, przemoc i korupcja. Moniki rodzice są prawnikami (wcielają się w nich Maja Ostaszewska i Andrzej Zieliński). Mają swoje za uszami, ale bardzo kochają córkę. Jej śmierć skłania ich do działania. Prokurator Bilski nie dałby sobie bez nich rady. „Kolory zła. Czerwień” nie pozostawia widza obojętnym. Lepiej myśleć, że to tylko fikcja. Ja poczułem się tym filmem przygnębiony. Jest tu też pewna teza pokoleniowa. Starsi kręcą, a młodsi ryzykują i wciąż się gubią. Jedni winią drugich za problemy, a niewielu próbuje coś faktycznie zmienić. Łzy płyną za późno, a gorycz i niesmak pozostają na długo.