Portishead jest jedną z ikon lat 90. Ich późniejsza - trzecia płyta, choć najciekawsza i najodważniejsza, nie cieszy się takim sentymentem. Połączenie sił Beth Gibbons z ex-basistą niezapomnianego Talk Talk (Paul Webb) przyniosło album „Out of Season”. Przy tej pięknej, kameralnej płycie wsparcia udzielili Adrian Utley – mózg Portishead i Lee Harris – ex-perkusista Talk Talk. Minęło wiele lat, tęsknota za wspaniale smutnym wokalem Beth wciąż tkwiła w fanach tzw. Bristol sound i oto w tym roku ukazuje się solowy album Beth Gibbons. Dla ścisłości należy dodać od razu, że został nagrany z udziałem Lee Harrisa (który jest też współautorem kilku kompozycji) i znanego producenta (Arctic Monkeys, Depeche Mode), członka Simian Mobile Disco – Jamesa Forda. Ta trójka wykreowała niezwykły, głównie akustyczny, nastój muzyki. Jest zwiewnie, romantycznie i przejmująco. Bliżej tej pozycji do dział Lisy Gerrard, niż do trip-hopu. Wystarczy posłuchać etnicznych brzmień instrumentów perkusyjnych w świetnym, porywającym „Rewind”. Do promocji płyty wybrano jednak „Floating on a Moment”, który niewątpliwie przypomina klimat Portishead. Beth Gibbons dała sobie dużo czasu na realizację „Lives Outgrown”. Szukała pomysłów, metod wypowiedzi, a nawet właściwych instrumentów. Efekt jest z jednej strony spójny, a z drugiej niezwykle poważny. Latka lecą, Lee Harris doświadczył po drodze odejścia Marka Hollisa, Beth mierzyła się z menopauzą. Stąd miejscami wzniosłe, smyczkowo-orkiestrowe tony. „Burden of Life” ma frazę, która przypomina mi przebój R.E.M. „Drive”. W innym przypomina się klimat filmów szpiegowskich (”Reaching out”). Słuchając „For Sale” z tymi partiami smyczkowymi myślę o muzyce klezmerskiej. Pełen bólu jest „Oceans”. Z kolei „Beyond the Sun” czaruje bogactwem pomysłów. To zdecydowanie nie jest płyta na lato, ale fani na nią czekali i na pewno się nie zawiodą. Jest na niej wszystko za co pokochali głos Beth Gibbons i nastrój jej piosenek. Głębia, emocje, piękno, powaga. Jest też wysoki znak jakości. Tu nikt nie stawia na efekciarstwo i kreowanie nastroju. Ta muzyka jest bardzo żywa, autentyczna i wielowymiarowa. Na zakończenie słyszymy świergot ptaków – pomyślałem zaraz o tych z okładki „Spirit of Eden” Talk Talk. Ta płyta nigdy się nie zestarzeje, tak mi się wydaje, ale też nigdy nie będzie dla ludzi młodych – mam nadzieję.