Dawno nie sięgałem po Celine’a, bo i nie było okazji. Przy czym „Podróż do kresu nocy” podobała mi się względnie, a „Śmierć na kredyt” bardzo. „Wojna” to utwór pisany pomiędzy tymi słynnymi powieściami – nigdy nie dokończony i pierwszy raz wydany dopiero teraz. Autor wraca w nim do wydarzeń z początku I Wojny Światowej, kiedy to podwójnie ranny Celine trafił do szpitala. Rana przy uchu doskwierała mu zresztą do końca życia. „Wojna” wydobyta z roboczych rękopisów miała być częścią trylogii. Ostatecznie stała się wprawką przed wątkami ujętymi w „Śmierci na kredyt”. Wbrew tytułowi nie ma tu walki, ani zmagań militarnych. Jest ból, strach, brud i cała wojenna ohyda. Główny bohater – Ferdinand (żeby nie było wątpliwości), cudem opuszcza pole bitwy i zostaje zabrany do szpitala. Tam przechodzi rekonwalescencję. Opiekuje się nim niezbyt urodziwa, ale w tych warunkach jednak ponętna siostra-pielęgniarka. Jego kompanem jest żołnierz, który sam się ranił w lewą rękę, by uniknąć koszmaru okopów. Po pewnym czasie przyjeżdża do tego dezertera atrakcyjna, młoda żona, która zaczyna robić interesy na angielskich żołnierzach. Seks, wulgarny i wręcz wyuzdany jest tu równie mocno obecny co śmierć – klasyczna przeciwwaga – Eros i Tanatos. Tradycja XX-wiecznej literatury francuskiej w dużym stopniu jest zbudowana na odważnym podejściu do sfery seksualności. Język Celine’a nie przebiera w środkach by wyrazić dosadnie i brutalnie rzeczywistość wojennego życia. Niewielkie miasteczko w pobliżu frontu, z odgłosami armat w tle, jest miejscem niewyszukanych intryg i rozrywek. Ferdinand nie jest pozytywną postacią – to zapowiedź bohatera ze „Śmierci na kredyt”. Jest egoistą, dbającym zawsze o swoje, wykorzystującym wszelkie nadarzające się okazje dla uzyskanie korzyści lub przyjemności. Nawet gdy zawiera pakt z atrakcyjną żoną kolegi, by zarobić łatwe pieniądze, woli sobie popatrzeć na jej akt seksualny, zamiast wkroczyć do akcji na samym początku i zaszantażować zwabionego w pułapkę kochanka. Swoją drogą, jago kompan kilka dni wcześniej został zdemaskowany i musiał za to zapłacić najwyższą cenę - jego ostatnie dni to istna „kronika zapowiedzianej śmierci”. Ferdinandowi sentyment po nim nie pozostał. Generalnie wszelki sentyment jest mu obcy. „Wojna” nie jest pełnym dziełem, ale na pewno może zafascynować czytelnika siłą wyrazu, obrazami i postaciami. Podobnie, jak recenzowana ostatnio „pośmiertna” powieść Marqueza wciąga i frapuje. Niewiele stron, ale masa kreacji. Ta proza tętni, zniesmacza i szokuje. Niewielka rzecz, a pełna geniuszu.