Są filmy, które niepokoją od pierwszego ujęcia i tak jest z „Kodem zla”. Ktoś podjeżdża samochodem pod samotna posesję. Dziewczynka wychodzi z domu zobaczyć, kto ich odwiedził. W pół drogi cofa się przelękniona. Ten gość zaciąży na całym jej życiu. Po latach dziewczynka została agentką FBI. Bierze udział w śledztwie. Podczas rutynowych czynności ogarnia ją dziwne przeczucie. Chwilę później dochodzi do tragedii. Bohaterka – Lee Harker – zostaje poddana badaniom, z których wynika, że jej przeczucie to nie przypadek. Szef powierza jej nową rolę w śledztwie. Sprawa powtarzalnych morderstw ma wspólny mianownik – ktoś podpisujący się jako Longlegs sprawia, że ojcowie mordują współdomowników, a następnie odbierają sobie życie. Rozwiązanie zagadki prowadzi agentkę przez osobiste koszmary – ona sama dostaje także list podpisany przez Longlegsa. Ten film wywiera na widzu presję zmieniającym się kadrowaniem, głośną ścieżką dźwiękową, półmrokiem i odludziem. Do tego dochodzą niepokojące przebitki z innego stanu świadomości i pojawiająca się postać dziwnego lalkarza, granego przez Nicholasa Cage’a. Lee Harper jest metodyczna, trzyma w ryzach swoje zmysły, analizuje dowody, szuka rozwiązań w książkach i liczbach. Pomimo tego widać, pod jak silną presją żyje. W obliczu zagrożenia sama wyciąga broń i podejmuje działania, nie wzywając wsparcia. Czasem towarzyszy jej szef, który wprowadza agentkę także do swojego prywatnego życia. Reżyser filmu zaczyna sięgać po znane atrybuty horrorów – dzieci, lalki, zakonnica, okultyzm, rodzinne tajemnice. Wymowa tego filmu okazuje się dość banalna, ale forma robi naprawdę duże wrażenie. We wnętrzach odwiedzanych pomieszczeń widzimy uśmiechnięty portret Billa Clintona, innym razem podobiznę Marca Bolana z T.Rex, gdzie indziej okładkę płyty „Transformer” Lou Reeda, ale też „Rio” Duran Duran. Ten film jest zanurzony w przeszłości, jakby miało nas uspokajać zło osadzone w XX wieku. Ale Longlegs śmieje się w finałowych ujęciach. „Pan z dołu” wciąż gdzieś tam jest, pod spodem.