Jutro Charli XCX skończy 32 lata, a ten rok może być najważniejszym w jej dotychczasowej karierze. Album „Brat” już teraz pretenduje do miana popowej płyty 2024, a okładkowy kolor zielony szturmem wypiera modny za sprawą filmu o Barbie – róż. Charlotta Emma Aitchison nie pasuje zresztą do różu, choć na soundtracku do „Barbie” piosenkę umieściła. Jej albumy od ładnych kilku lat zbierają świetne recenzje, a grono fanów rośnie po obu stronach Atlantyku. Artystka znana ze swoich feministycznych poglądów wsparła ostatnio kandydatkę Demokratów w drodze do Białego Domu, czym także pokazała swoją bezkompromisowość. Sztab wyborczy od razu podchwycił ten fakt. Ja pierwszy raz sięgnąłem po nagrania Charli xcx na początku jej kariery – mam jej drugi album „Sucker” z 2014 roku. Electro-taneczna muzyka, z dozą drapieżności, częściowo mnie przekonała, ale serca nie podbiła. Tegoroczny album „Brat” uderza przede wszystkim potężna produkcją, która robi wrażenie już od pierwszych dźwięków otwierającego płytę kawałka „360”. Płyta generalnie jest agresywna i konfrontacyjna, jak na pop, choć Charli xcx czerpie inspiracje także z muzyki alternatywnej, kreacji filmowych Lyncha i Tarantino, a w gronie jej współpracowników w przeszłości byli członkowie Weezer i Vampire Weekend. Kumpluje się z Caroline Polachek i Lorde. Tym razem w gronie współpracowników znaleźli się m.in. Hudson Mohawke i członek The 1975. Mnie płyta „Brat” nie powaliła, ale większość materiału robi niewątpliwie wrażenie. Większość piosenek to rytmiczne, taneczne strzały, trwające poniżej 3 minut. Wśród nich wyróżnia się z pewnością singlowy „Von Dutch”, który zapowiadał album oraz „Girl, So Confusing” i „B2B”. Wokal przetwarzany przez Auto-Tune to właściwie standard w dzisiejszych czasach. Są też spokojniejsze piosenki, jak rozbrajające „I Might Say Something Stupid”, czy dziewczęce „So I” i bardziej kobiece „I Think About It All the Time”. W zestawieniu singlowego „360” z zamykającym album „365” ja wybieram to drugie nagranie – jeszcze odważniejsze brzmieniowo, niż „opener”. Dla odbiorców rockowych, ten album będzie ciężkostrawny, ale zwolennicy klubowej elektroniki powinni spróbować. Ja dałem się przekonać.