„Beetlejuice Beetlejuice” – reż. Tim Burton

USA, 6 września 2024

„Beetlejuice Beetlejuice” – reż. Tim Burton

Nie byłem fanem ‘Soku z żuka” i w ogóle słabo go pamiętam, ale filmy Tima Burtona oglądam dość konsekwentnie. Podoba mi się ich klimat z pogranicza horroru i komedii oraz dopracowana scenografia. Same historie są często klasyczne – lepsze lub gorsze. Liczy się głównie efekt wizualny i dobra zabawa. Pod tym względem „Beetlejuice Beetlejuice” na pewno nie zawodzi. Niewielkie miasteczko, barwni bohaterowie, niesamowite zdarzenia, mieszanka koszmarów i tanich żartów, popkulturowe cytaty oraz Dostojewski. Świetne kostiumy i muzyka. Zero nudy. Oczywiście – zgodnie z samym tytułem są tu powtórzenia, ale po to się m.in. robi sequele, by fani je odkrywali, porównywali i analizowali. Lydia (Winona Ryder) ma nastoletnią córkę Astrid (Jenna Ortega), na której ciąży życie matki i śmierć ojca. Jej macocha Delia (Catherine O’Hara) dowiaduje się o właśnie śmierci męża. Reżyser programów telewizyjnych, w których Lydia występuje – niejaki Ryder (Justin Theroux) chce się z nią ożenić. Tymczasem sama Lydia zaczyna mieć omamy, w których widzi Beetlejuice’a (Michael Keaton). Nie jest to przypadkowe, bo oto w podziemnych „zaświatach” też zaczyna się dziać. Była żona Beetlejuice’a – upiorna Delores (Monica Bellucci) zamierza go dopaść i się z nim rozliczyć. Póki co wysysa dusze z każdej spotkanej poczwary. Nad podziemnym rozgardiaszem próbuje zapanować detektyw-aktor (Willem Dafoe). Tymczasem Astrid, będąc szkolną outsiderką, poznaje nieoczekiwanie sympatycznego chłopaka, który czyta „Zbrodnię i karę” i słucha winyli z lat 90. Ma trochę dziwnych rodziców, ale generalnie trudno go nie polubić. Z czasem okazuje się, że lektura Dostojewskiego nie jest całkiem przypadkowa. Mamy zatem różne perypetie życiowe, paradę niebanalnych postaci i stworów z zaświatów. Jest walka dobra z niegodziwością, pojedynki emocji, wykwity okropieństw i niesmacznych żartów. Do tego raz leci Bee Gees, a raz Sigur Ros. Jest ruch, dynamizm, zmiany planów i powierzchni. Czasem wkrada się animacja, czasem rysunkowe postacie. Burton co jakiś czas puszcza oko do różnych fanów i kinomaniaków. Nie brak tu niewinnych autoplagiatów. Generalnie chodzi o dobrą rozrywkę, specyficzny humor i gotycki nastrój. Burton przyciąga do kin coraz większe rzesze widzów – już nie jest tym ekscentrykiem dla specyficznego widza z początków swojej kariery. Jeśli ktoś tęskni za dawnymi czasami i z rozrzewnieniem wspomina „Sok z żuka”, niech się lepiej pogodzi, że czasy się zmieniają. Ja, gdybym w 1988 roku zobaczył ten film, na bank zostałbym jego fanem.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×