Zespół Black Midi imponował mi pomysłowością, odwagą i umiejętnościami technicznymi. Pokusiłem się nawet na ich winylową EP, by mieć dwa nagrania niedostępne na regularnych płytach. Widziałem też Black Midi w akcji podczas OFF Festival. Niestety grupa zakończyła działalność, a jej wokalista, z pomocą dwóch wcześniejszych współpracowników (w tym perkusisty Morgana Simpsona) ruszył w nową podróż. Sięgnął po paru sesyjnych muzyków z Brazylii i nagrał z nimi album o niewyszukanym tytule „The New Sound”. Główna różnica, to właśnie te południowoamerykańskie wpływy, które nadają nowej muzyce parkietowej elegancji. Niech nikogo nie zdziwi, że płytę zamyka piosenka z repertuaru Franka Sinatry – tu połowa materiału ma swingową nutę. O ile otwierający, wydany na drugim singlu „Blues” to bardziej progresywny rock z odniesieniami do podziałów rytmicznych jak w King Crimson z pierwszej połowy lat 70., tak już „Terra” buja i otacza dęciakami. Pierwszy singiel „Holy, Holy” także bawi i czaruje. Geordie Greep śpiewa ze swadą i zaangażowaniem, a dostaje również wsparcie chórków. Mnie przypominają się festiwalowe aranże z Festiwalu w Opolu z końca lat 70. Dużo wszystkiego, optymistycznie, gęsto od rytmów, trochę popisów instrumentalnych. Niczym wokalista z orkiestrą. Ta płyta od początku angażuje na całego. Warto w nią wejść i dać się ponieść jej niedzisiejszej aurze. Jest tu jazz, jest soul, coś z klimatu latino, ale też ambitny rock. Kompozycja są dość długie i pełne dźwięków. Instrumentalny utwór tytułowy wcale nie daje słuchaczowi oddechu. Ale to i tak nie to co w kolejnym „Walk up” gdzie dostajemy dziwną mieszankę rockowej furii i prześmiewczych żartów w otoczce country. Geordie Greep nie cierpi przewidywalności. Nie lubi też się ograniczać i nawet szeroka formuła Black Midi nie dawała mu komfortu twórczego. Faktycznie zespół stał się niechcąco nową nadzieją progresywnego rocka, a na „The New Sound” rocka jest akurat najmniej. Trudno też mówić o formule piosenkowej, bo Geordie lubi się rozgadać i zapędzić w narracjach. Tu nie bardzo ma co wpadać w ucho, ale nudy czy spokoju nie ma ani chwili. Różne perkusjonalia, gitary, saksofony, trąbki, pianino, organy… czego tu nie ma. W „Motorbike” śpiewa Seth „Shank” Evans – dawny współpracownik Black Midi i producent „The New Sound”. Dość przejrzysty charakter ma wstęp do „As If Waltz”, ale ten utwór trwa blisko 8 minut i ma kiedy obrosnąć w komplikacje. Jeszcze dłuższy i bardziej nakombinowany jest „The Magician” (ponad 12 minut). Kłania się tu Frank Zappa, który też lubił mieszać i dobrze się tym bawił. Czuć wszak, że z niektórych nagrań dałoby się wykroić części nadające się do przerobienia w radiowe piosenki. Jednak na brak piosenek w radiu nie można narzekać, a deficyty świeżości i twórczej odwagi niewątpliwie występują. W tej mierze zaniknięcie Black Midi nie powinno przeszkadzać – zespół umarł, niech żyje Geordie Greep.