"The Night the Zombies Came” – Pixies

Pixies Recording/BMG, 25 października 2024

Dwadzieścia lat temu Pixies wróciło do koncertowania, a dziesięć lat temu wydało pierwszą - po reaktywacji – studyjną płytę. W tym roku ukazał się dziewiąty album zespołu, a pierwszy z nową basistką – Emmą Richardson z Band of Skulls. Okładka płyty przypomina do złudzenia obwoluty z czasów 4AD, a sama muzyka wydaje się najbliższa temu, co słyszeliśmy na płycie „Bossanova”. Więcej tu luzu, humoru, popowych nawiązań do lat 60. i tylko czasami gitary grają gęściej i hałaśliwiej. Po nieco rozczarowującym mnie albumie „Doggerel” – „The Night the Zombies Came” znów cieszy. Już ciepłe otwarcie w postaci „Primrose” czaruje świetnie współgrającym dwugłosem Franka i Emmy na tle głębokiego basu i przyjemnych gitar. Tempo z tych wprowadzających, szybko pozwala odnaleźć się w nowej muzyce. Pierwszy singiel „You’re So Impatient” to już klasyczne, zwięzłe, ostre i melodyjne Pixies. Szybki rytm, energia, krótkie zawołania i dobrze znane gitary. Nieco westernowe „Jane (The Night the Zombies Came)” bawi specyficznym humorem lidera, w którym doskonale odnajduje się dziewczęca barwa głosu Emmy. Kolejny singiel „Chicken” to kontynuacja zabawnych opowieści Franka Blacka i przestrzenne spokojne granie. Jak to u Pixies efekt robi m.in. zestawienie gitary akustycznej, z elektryczną. Gitarzysta Joey Santiago jest współautorem kawałka „Hypnotised” – rzekłbym klasycznego średniaka z ładnymi harmoniami. Drugim wspólnym dziełem jest „I Hear You Mary”, w którym przechodzimy od przyczajenia do pasji. Jest w tym numerze coś nowego w nastroju i bardziej chóralnym prowadzeniu wokali w tle. Jakby Pixies na wzór New Model Army zagrzewało do boju. „Johnny Good Man” i singlowy „Motoroller” to kolejne klasyki zespołu, przy czym numer promocyjny faktycznie lepiej siada – wydaje się wręcz znajomy. Znów świetnie współbrzmią tu głosy Franka i Emmy. Ostatni z singli – „Oyster Beds” ma w sobie iście punkowy impet, jakby został napisany dla Iggy Popa. Krótko i na temat. Odpoczynek przynosi romantyczne i niemal ckliwe „Mercy Me”. Z kolei przy „Ernest Evans” można staroświecko pokręcić nad głową marynarką – to numer w stylu The Cramps. Zwyczajnie ładne – wręcz marzycielskie jest „Kings of the Prairie”. Finał w postaci „The Vegas Suite” może nie zwala z nóg, ale zgrabnie wieńczy dzieło. Ta płyta nikim nie wstrząśnie, ale dla mnie była ważna, bo zacząłem się obawiać, że słuchanie Bostończyków przestanie mi sprawiać radość. Tymczasem „The Night The Zombies Came” jest dokładnie takie, jak lubię – żywe, dowcipne, zabawne i melodyjne. Niech żyje Pixies!