„Grzybnia” – Błoto

Astigmatic Records, 11 października 2024

„Grzybnia” – Błoto

Nie kupiłbym pewnie tej płyty, gdyby nie Festiwal Now Art. Niby zespół kojarzyłem, ale dopiero koncert sprawił, że Błoto stało się dla mnie ekscytującym odkryciem. A, że zagrali w Puławach chyba wyłącznie nowy materiał, właśnie z „Grzybni”, to nie pozostało mi nic innego, jak zaczaić się na premierę płyty. „Grzyby” ułożone są na tym albumie stronami. Najpierw są te jadalne, a potem trujące. Zaczyna się spokojnie, jak to na grzybobraniu. Jeszcze ranek, jeszcze człowiek zaspany, dopiero zaczyna przeglądać na oczy. Jeszcze nie wszystkie mgły wstały. Ptaszki sobie ćwierkają. Dopiero wchodzimy w las. I nagle, patrzymy, a tu – Kozak (w sensie kożlarz). To pierwszy sygnał do zbierania. Pora wytężyć wzrok i nabrać werwy w ruchach. Rozglądamy się, krążymy, szperamy wśród liści. Dodatkowo zerkamy kontrolnie na innych, czy przypadkiem nie kucają, nie schylają się, nie tryumfują. I oto zdziwienie – co w polskim lesie robi Shiitake!? Czujemy ekscytację Taki grzyb to konkret. Niczym Boczniak, na którym jest kasa do zarobienia. Tylko trzeba się sprężyć, jak to w biznesie. Ogarnąć produkcję, logistykę i rynek. Tu nie ma lekko. Nie ma miło. Trzeba zasuwać. A tymczasem w lesie czeka na nas Prawdziwek. Przy nim to się trzeba naszukać, nałazić, naprzyglądać. Bo grzyb to wspaniały bez wątpienia, ale każdy chciałby go znaleźć. Ale w końcu jest! Co za podniosła chwila! Trzeba go unieść i oczyścić do szlachetnej białości. Gorsza część grzybobrania zaczyna się od nuty zwątpienia. Nagle las robi się nieciekawy. Same niedobre grzyby, niejadalne i podejrzane. Zalewa nas jakaś gorycz. Narasta nerwowa irytacja. Z Muchomorem to już  nie są żarty. Robi się jak w jakimś horrorze. Gubimy się w lesie, wszędzie gęstwina i te cholerne nakrapiane grzyby. Przyspieszamy kroku. Przestajemy patrzeć pod nogi, raczej szukamy jakiegoś prześwitu, by wyrwać się z tego ponurego miejsca. A tu jeszcze jakieś podejrzane odgłosy zwierząt, czy czego tam? Paradoksalnie na widok Szatana wyostrza nam się wzrok, a kierunek marszu staje się jaśniejszy. Bierzemy nogi za pas. Mamy już w nosie grzyby, aby tylko wydostać się z lasu na jakąś drogę. Okazuje się, że naprawdę spory kawałek się oddaliliśmy, ze trochę nas jednak poniosło. Nie zawadzi podbiec kawałek. Gąszcz się rozwidnił, to można przyspieszyć. Łapiąc lekką zadyszkę wracamy w znajome miejsca, a tam – co za gorycz, by nie powiedzieć Żółciak. Inni grzybiarze z pełnymi koszami, a my tylko w lekkim nieładzie i z paroma raptem grzybkami. Trzeba się przyznać do pogubienia, braku nosa i nieznajomości lasu. „Grzybnia” to fascynująca, instrumentalna mieszanka barw, temp i nastrojów. Niby jazzowo, ale z jaką energią i paletą środków. Trochę psst-rocka, awangardy i hip-hopowych rytmów. Kłania się Grassy Knoll, a trochę Salaryman. Od czasów Skalpela nic mnie tak nie pociągnęło w krajowej, instrumentalnej muzyce.

„Grzybnia” – Błoto
Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×